Citius Altius Fortius, co po łacinie znaczy szybciej, wyżej, silniej, to dewiza nowożytnych igrzysk olimpijskich wznowionych w 1896 w Atenach. Przypomniało mi się to hasło ostatnio, bo mam wrażenie, że współczesne życie coraz bardziej przypomina zmagania olimpijskie. Szybciej, wyżej, silniej. My kobiety odczuwamy to szczególnie mocno. Ilość konkurencji, w których bierzemy udział niedługo przekroczy liczbę dyscyplin uprawianych przez profesjonalnych sportowców.
Większość z nas jest mistrzyniami w różnego rodzaju biegach na czas i z przeszkodami. Skaczemy przez mniejsze i większe płotki, a poprzeczka do skoków coraz wyżej. Rzucamy (się) na nadmiar zadań, a potem rzutem na taśmę je realizujemy. Gramy w kosza (z zakupami w supermarkecie) i w siatę (a raczej siaty). Stajemy na matę do zapasów z codziennością i często wiosłujemy pod prąd w strumieniu absurdów rzeczywistości. Niektóre z nas dźwigają ciężary nie do udźwignięcia. Nasze życie jest wielobojem, a hasło „szybciej, wyżej, silniej” towarzyszy nam co dnia. Aż do wieczornego padnięcia na mecie.
Zawodowi sportowcy, dużo od nas młodsi i silniejsi, mają do dyspozycji całą armię osób dbających o ich dobrą kondycję i regenerację – masażystów, dietetyków, odnawiaczy biologicznych, lekarzy i najróżniejszej maści asystentów do odgarniania potu z czoła. A my? Dbamy o całą rodzinę, pieska, kotka, dom. Wiosną robimy porządki w ogrodzie i w szafach. Oddajemy rowery do przeglądu. A kiedy same idziemy na przegląd? Kiedy stosujemy program antykorozyjny, czyścimy, oliwimy, smarujemy?