Dzisiaj będzie trochę na poważnie, ale zdrowie to poważna sprawa i jak się zepsuje, to wszystko inne przestaje się liczyć. Czy chcemy, czy nie chcemy, to po pięćdziesiątce dopada nas peselica i organizm coraz częściej melduje o awariach i objawach zużycia. Wszyscy na coś narzekają. Tego strzyka, temu pika, tamtemu skrzypi. W kościach chrobocze, w stawach trzeszczy. Tu nadciśnienie, tam cukrzyca, gdzieś coś łamie. Zaczynają się problemy z sercem, nerkami i stawami. Kręgosłup boli już od dawna, a chorobę Hashimoto ma prawie co trzecia kobieta. O strasznym słowie na r** nawet nie wspominam. Niby idziemy z postępem, ale z drugiej strony cywilizacja nas nie oszczędza. Środowisko zanieczyszczone, smog szaleje, jedzenie coraz gorszej jakości, a stresów nam nie brakuje. Sami też solidnie zapracowujemy na pogarszający się stan zdrowia. Mało znam mnichów i mniszek, którzy prowadzą ascetyczny i obsesyjnie zdrowy styl życia. Sama też do nich nie należę i ulegam przeróżnym pokusom. Taka już nasza natura, że lubimy sobie podjeść, popić czy zapalić, a niestety to, co sprawia nam przyjemność, niekoniecznie jest dla nas dobre. A już na pewno nie po pięćdziesiątce i wypadałoby wprowadzić pewne korekty do naszego programu. Tylko czy potrafimy?
Daily Archives