Liczby to nie jest moja specjalność, ale muszę szczerze przyznać, że urzeka mnie zestawienie tych dwóch dwudziestek. Jest w tym coś magicznego, coś co sprawia, że wierzę i czuję, że to będzie rok szczególny. Skąd takie przekonanie, skoro póki co, początek mamy taki, jak w słynnym zdaniu otwierającym sienkiewiczowskie „Ogniem i mieczem”? „… był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia.” No i mamy: apokaliptyczne ognie w Australii, miecze w gotowości na Bliskim Wschodzie, a popisy gladiatorów naszej rodzimej polityki mogą nam zafundować niejedno nadzwyczajne zdarzenie. Ale nic to, Baśka, nic to! Mój szósty zmysł, a przede wszystkim mentalne nastawienie powoduje, że chcę, aby to był dobry rok. Przeprogramowałam swój system operacyjny na Kanał Plus.
2019 był dla mnie trudny, a z tego, co czytałam i słyszałam, nie tylko dla mnie. Być może i wtedy zadziałały liczby i fatalizm końca dekady. Był to rok pełen niespodziewanych zwrotów akcji, porażek, wyzwań i pocisków od losu. No cóż, tak bywa, życie to nie film reklamowy, a gorsze momenty i wilcze doły są jego naturalną częścią. Najważniejsze jest to, co z tym zrobimy. Psycholodzy od dawna mówią, że kryzysy są nam potrzebne, ponieważ nas wzmacniają i rozwijają. Jeśli tylko umiemy spojrzeć na nie rozsądnie i wyciągnąć wnioski, to jest nadzieja, że odbijemy się od dna. Mądrzejsi i silniejsi. Nadmierne użalanie się nad sobą i obwinianie innych o nasze niepowodzenia to najgorsze co możemy zrobić. Warto zauważyć własne błędy i zaniechania – to jest bardzo oczyszczające i wbrew pozorom – pouczające. I to jest dokładnie to, co zrobiłam: przeanalizowałam swoją sytuację i potknięcia, chwile słabości i z czego one wynikały. Część z nich to czynniki obiektywne, niezależne ode mnie, ale zastanowiłam się, jak mogę sobie z nimi lepiej radzić. I to było jak zdrapanie rdzy na zaśniedziałej powierzchni i odsłonięcie nowych warstw myślenia.
Śpieszmy się kochać życie, tak szybko przemija. Sparafrazowałam ten powszechnie znany cytat z wiersza ks. Twardowskiego, ponieważ często wydaje nam się, że jeszcze mamy czas… na to wszystko, co sobie obiecujemy, planujemy, o czym marzymy… Bynajmniej. Pod koniec minionego roku wstrząsnęła mną śmierć wieloletniego przyjaciela, który zginął w tragicznym wypadku. Miał w sobie ogromną radość życia i ciągle powtarzał, że zamierza żyć 100 lat, bo tyle jeszcze ma do zrobienia. Nie zdążył. Jego licznik zatrzymał się na 59. Wkrótce potem choroba zabrała koleżankę – 52. Wcześniej, w ciągu tego roku co i rusz ktoś wspominał, że stracił kogoś w bliskim otoczeniu. I dotarło do mnie, że teraz tak już będzie, że zabierają z mojej półki i nigdy nie wiemy, kiedy wybije nasza godzina. To było jak zastrzyk pobudzający krwiobieg po wybudzeniu z narkozy. Odzyskałam spokój i energię. I postanowiłam (tak! – „postanowiłam”, bo to słowo ma sprawczą moc), że w tym nowym, szczególnym roku odwrócę trend. Ja też mam jeszcze dużo do zrobienia i nie ma czasu mantykować kruca bomba.
Mówi się, że jeśli pragniesz zmian, to musisz zacząć robić coś inaczej, no i wyjść ze słynnej strefy komfortu. Zgrane do bólu zębów i powtarzane bez końca, ale to niestety prawda. Dlatego w tym roku zrobiłam coś, czego nie robiłam od wielu wielu lat – spisałam postanowienia noworoczne. I codziennie je czytam. Tak! Pisałam coś wyżej o przeprogramowaniu? No właśnie. W ramach pokryzysowej rekonwalescencji czytałam i słuchałam różnych guru od dobrego i spełnionego życia. Każdy potrzebuje wsparcia, aby wykorzystać swój potencjał. Niemniej, choćby przyszło tysiąc guru-atletów i każdy zaserwowałby tysiąc porad-kotletów i choćby nie wiem, jak się wytężał, to nie pomogą – Ty musisz podnieść ten ciężar! Tylko ty możesz sprawić, że stanie się to, czego sobie życzysz. Oczywiście, nie bądźmy naiwni, nie wszystko jest możliwe i to od razu. Każdy ma jakieś okoliczności i uwarunkowania, realne ograniczenia. W naszym wieku trudno jest dokonywać rewolucyjnych zmian (choć nie jest to wykluczone!), ale na pewno sprawdza się metoda małych kroków w ramach tego, co MOŻEMY zrobić. A każdy mały krok to małe zwycięstwo, które przybliża nas do celu. I to jest mój plan na 2020.
Czego sobie życzę na ten Nowy Rok? Przede wszystkim powrotu na ścieżkę realizacji marzeń. Potrzebuję wrócić na tory tego, co sobie wymyśliłam. Bardzo mi na tym zależy, dlatego część planu zakłada przede wszystkim większą dyscyplinę pracy. I na tym chcę się skupiać. Dzisiejszy styl życia to nadmiarowość we wszystkich aspektach, co sprzyja rozproszeniu, dekoncentracji, a nierzadko i zagubieniu. O bólu głowy już nie wspomnę. Dlatego postanowienie nr 2 to dbałość o formę i zdrowie. Akurat z tym nie jest u mnie źle, ponieważ od dawna staram się dobrze odżywiać i zapewniać sobie odpowiednią dawkę ruchu, ale czuję, że potrzebuję jeszcze się wzmocnić. Weszłam w okres zmian hormonalnych i organizm krzyczy o więcej uwagi i głaskanie, niech więc tak będzie. I to właściwie tyle. Jeśli zadbam o te dwie sprawy, to i z resztą pójdzie mi łatwiej.
A czego życzę Światu? Olga Tokarczuk mówiła w swojej mowie noblowskiej o potrzebie czułości i coś w tym jest. Mnie natomiast marzy się więcej życzliwości i wzajemnego zrozumienia. To dla mnie klucz do lepszej rzeczywistości, coś w co bardzo wierzę i co moim zdaniem jest nam wszystkim bardzo potrzebne. Dla mnie to wytrych do otwierania najtwardszych serc. Taka scena sprzed kilku lat: zatrzymuję się przed szlabanem, który broni wjazdu do pewnej instytucji, do której chcę się udać. Trzeba wpisać jakieś kody, nie wiem jakie, czytam instrukcje. Minutę później podjeżdża czarne BMW, któremu blokuję drogę, otwiera się szyba, wyłania się łysa głowa w ciemnych okularach, gruby kark, złoty łańcuch, mocna szczęka żuje gumę. I leci wiącha: „Ty k*** taka owaka, rusz d***, bo…” i tu obietnice, w jakim raju się znajdę, jeśli natychmiast nie ruszę. I co ja na to? Nieporuszona pytam: „Przepraszam pana najmocniej, ja tu pierwszy raz, czy byłby pan tak dobry i powiedział mi…” Facet zgłupiał i o dziwo był tak dobry i wszystko mi wyjaśnił i cierpliwie czekał aż pojadę. Jeszcze trochę, a pomachałby mi ręką na pożegnanie i życzył miłego dnia, ale nie fantazjujmy już zanadto. Moim zdaniem to działa: nieodpowiadanie agresją na agresję. Za dużo tego i wszyscy jesteśmy zmęczeni. Druga sprawa to bycie bardziej w życiu. Zauważyłam ostatnio hasztag #onlife i myślę, że pojawił się on w opozycji do #online. Coraz więcej ludzi czuje potrzebę detoksu internetowego i zanurzenia w prawdziwym życiu. Jestem ZA, choć takie słowa od blogerki brzmią jak strzał w stopę wielką kulą armatnią. Nie boję się, bo zawsze pisałam to, co myślę i tak jest też teraz. Media społecznościowe w rozsądnych ilościach to super sprawa i źródło dostępu do wielu inspirujących tematów i osób. W nadmiarze stają się przyczyną chaosu myślowego i bałaganu w głowie. A wtedy brakuje nam przestrzeni i koncentracji na tym, na czym tak naprawdę nam zależy. Jestem bardzo świadoma tych słów, gdyż wybacz Panie, bo zgrzeszyłam uczynkiem i zaniedbaniem. I to jest jeden z wniosków, które wyciągnęłam po ostatnim roku.
I na koniec – lata 20-te XX w. to jeden z moich ulubionych okresów historycznych. Czas powojennej odbudowy i rozwoju, a przede wszystkim wielkich zmian społecznych i obyczajowych. Epoka jazzu, koktajli i szalonych zabaw. Czas wyzwolenia, emancypacji i rewolucji w modzie. To właśnie wtedy, po I Wojnie Światowej kobiety zrzuciły gorsety, uwolniły się od wielgachnych kapeluszy, ścięły włosy i skróciły sukienki. Zaczęły pracować, coraz głośniej mówiły o swoich prawach i angażowały się w życie społeczno-polityczne. Wyszły z cienia.
Życzę nam wszystkim, aby lata 2020-te okazały się dla nas równie rewolucyjne i wyzwalające. Życzę nam wiary w siebie, własne możliwości i poczucie sprawczości. Życzę zrzucenia raz na zawsze wszystkich krępujących nas skór i powłok i dotarcia do własnego ja, własnego głosu i własnych potrzeb. Pójścia drogą w kierunku naszych celów i marzeń o spełnionym życiu. Dziewczyny, zrzućmy gorsety i rozpuśćmy włosy. I pokażmy światu na co nas stać.
2 komentarze
Najważniejsze, działać w granicach swoich możliwości. Nie dać się wkręcić w jakieś niczemu nie służące przepychanki. Pozdrawiam serdecznie
Oczywiście, że tak! Nie dać się wkręcać ani w przepychanki ani w porównywanki. Każdy jest inny i każdemu co innego jest potrzebne do szczęścia. Zawsze to powtarzam – nie ma szablonu. Dla mnie najważniejsze to coś robić (jeśli ktoś pragnie zmian oczywiście), nie siedzieć z założonymi rękami i narzekać. Ale to też jest wybór. Pozdrawiam również!