„Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie!” Ten cytat z II części „Dziadów” Adama Mickiewicza napisanych równo 200 lat temu wydaje się dziś nadzwyczaj aktualny. Demonów powyłaziło nam ostatnio sporo. Wojna w Ukrainie, chwiejna sytuacja gospodarczo-polityczna na świecie, a przede wszystkim bałagan i konflikty na własnym podwórku sprawiają, że schyłek tego roku może nam doskwierać bardziej niż zwykle. Kiedy zamiera przyroda, a chłód i ciemność odbierają nam letnią werwę, jesteśmy bardziej podatni na spadki nastroju i przygnębienie. To też pora, gdy wspominamy dusze bliskich, którzy odeszli w inny wymiar. Życzymy im pokoju, bo towar to pożądany, a na naszym ziemskim padole coraz bardziej deficytowy. Może to również dobry moment, aby pomyśleć i o naszych własnych duszach? Uszanować je i ugościć tak jak czynili to starosłowiańscy przodkowie podczas obrzędu Dziadów? Opatulić, podać gorącą herbatę z miodem i pogadać od serca jak z najlepszą przyjaciółką. W końcu kto jak nie Ty zna Twoją duszę najlepiej?
Czego pragniemy? Pieniędzy, dobrobytu, miłości i przyjemności, „słodkiego, miłego życia!” – zakrzyknie większość respondentów. Władzy, sławyi uznania!Dobrych relacji rodzinnych i towarzyskich, sukcesów zawodowych, pełnego namiętności seksu, przeżyć artystycznych, fajnych podróży albo po prostu filiżanki kawy, kawałka ciasta i chwili z książką? A może wolności osobistej, niezależności i luksusu „życia po swojemu”? Lista uszczęśliwiająca duszę niby ustalona i to nawet naukowo. Nowożytnym faraonem okazał się niejaki pan Maslow, który w 1943 roku zbudował piramidę zaspakajania potrzeb przybliżających nas do raju. Są to w kolejności potrzeby fizjologiczne, poczucie bezpieczeństwa, miłość i przynależność, szacunek i uznanie, i na samym szczycie – potrzeba samorealizacji. Teoria ta wydaje się dość logiczna, niemniej wymagania rosną, wciąż dochodzą nowe pozycje (potrzeba wiedzy, estetyki i rozwoju duchowego), co pokazuje, że zaspokojenie duszy homo sapiens to prawdziwa „mission impossible”. I chyba właśnie w tym nienasyceniu upatrywałabym różnych melancholii i niezdrowych popędów, którym nie oparł się nikt – ani monarchowie, ani bogacze czy gwiazdy z różnych firmamentów ani żadni inni „wielcy” tego świata – a cóż dopiero my malutcy.
„Cóż z tego, że człowiek ma cały świat, kiedy straci duszę?” – Marilyn Monroe
Chcemy dobrego życia (cokolwiek to znaczy) i życzymy sobie „wszystkiego NAJ”, a potem i tak dopadają nas „losu wściekłego pociski i strzały”, jak to ładnie ujął kolega Hamlet w rozważaniach nad kondycją człowieka. Co i rusz zderzamy się z rzeczywistością i dobra poduszka powietrzna jest koniecznością. Depresja i inne zaburzenia samopoczucia zaliczane są dzisiaj do chorób cywilizacyjnych w całym tzw. rozwiniętym świecie. Być może cząstka „presja” nie jest tutaj przypadkowa. Żyjemy w czasach, kiedy wzniosłe hasła nowożytnej olimpiady „Citius, altius, fortius” („szybciej, wyżej, dalej”, a ja dodałabym jeszcze WIĘCEJ) stały się programem niemal obowiązkowym. Nasz świat to świat nadmiaru, który zaczyna nas przytłaczać. Jesteśmy nieustannie wkręcani w spiralę wydajności, nadpodaży dóbr materialnych, wiadomości, treści, idei, wzorców, zaleceń i pomysłów. Czasem zwykły szampon trudno wybrać z długiej półki w Rossmanie. Rozwój internetu i życia online spowodował tłok w naszych głowach na niespotykaną dotąd skalę. Ma to zalety, gdyż dostęp do wiedzy, nauki, rozrywki, biznesu, podróży i kontaktów międzyludzkich stał się łatwiejszy niż kiedykolwiek, ale są też ciemne strony. Hejt i tsunami hiobowych wieści zatruwają spokój ducha. Media społecznościowe to źródło porównań i wbijania się w poczucie „gorszości” – „łolaboga nie wytsymom, syćkie majom, a ja ni mom”. Niektórzy tak bardzo zajmują się życiem innych, że nie starcza im energii i czasu, aby coś zrobić ze swoim. Zadbanie o ekologię umysłu stało się cnotą wręcz niezbędną. Czas leci jak szalony i umiejętność wyboru oraz skupienia są kluczowe.
Chciałaby dusza do raju, ale grzechy nie puszczają mówi popularne powiedzenie i coś w tym jest. Lista grzechów głównych nie zmienia się od początku ludzkości – pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, obżarstwo, gniew, lenistwo – i niech rzuci kamieniem ten, co nigdy sobie nie pofolgował. W aktualizacji oprogramowania 2022 widzę jeszcze parę innych funkcji, które regularnie blokują nam energię i dostęp do życiowej satysfakcji. Czym dusimy nasze dusze niczym pyton swoje ofiary? Lękiem – o sprawy materialne, rodzinne (co jest naturalne), ale też, tak, ciągle jeszcze! – tym, co ludzie powiedzą i że nie wypada… nie pozwalamy sobie na dotarcie do skrywanych pragnień, pasji, zainteresowań, pokazania prawdziwego ja… Moje wieloletnie obserwacje wskazują, że właśnie to jest kluczem do skarbca. „Przeciwieństwem odwagi nie jest tchórzostwo, ale konformizm” powiedział dawno temu amerykański psycholog Rollo May. To mocne stwierdzenie, ale jak się dobrze zastanowić, to ma facet rację. Jak często nie robimy czegoś, co w nas krzyczy, bo jesteśmy umoszczeni w ciepłym gnieździe, dostajemy coś do dzioba, ale nie ma tam miejsca, aby rozwinąć skrzydła? Z lęku często popełniamy największy grzech, którym za życia odcinamy tlen duszy – grzech zaniechania. I nie, nie mówię „rzuć to wszystko i leć na Jamajkę tańczyć reagge i palić jointy”, choć kto wie, może to jest jakiś pomysł! Większość z nas ma ramy, z których nie chcemy rezygnować, ale oby nie były dla nas klatką.
„Żałuję, że nie miałem więcej odwagi żyć życiem prawdziwym dla mnie, a nie życiem, którego oczekiwali ode mnie inni.” To pierwszypunkt spowiedzi umierających ludzi, które w swojej słynnej książce opisała pielęgniarka Bronnie Ware [„Czego najbardziej żałują umierający”] My kobiety jesteśmy szczególnie obciążone tymi oczekiwaniami. W pamięci utkwiła mi angielska edycja programu „Mam talent”, w którym wystąpiła 80-letnia Paddy tańcząca salsę. W dzieciństwie marzyła o karierze tancerki, ale wyszła za mąż, potem dzieci, wnuki, chorzy rodzice, chory mąż. I dopiero po jego śmierci wróciła do swojej pasji, a jej występ był sensacją. Rodzina rodziną, ale czy naprawdę czas na nasze marzenia przychodzi wtedy, kiedy już wszystkich dookoła obsłużymy? Często inni „wiedzą lepiej”, czego nam potrzeba. Rodzice, partner, przyjaciele, środowisko, a my nie umiemy się temu przeciwstawić. Wpisy i artykuły o spełnianiu marzeń biją rekordy popularności, podobnie jak liczne obietnice zapewnienia ci dobrostanu i obfitości. „Przyciągnij energię, pieniądze i miłość!” Żyjemy w świecie różnorodnych możliwości i rozwiązań, które mogą nas przybliżyć „do raju”. Niemniej, wszelkie akcje z kosmosu, szamańskie rytuały i gwiezdny pył pozostaną tylko iluzją, jeśli ty nie podejmiesz działań. Jeśli ufasz magicznym zaklęciom, to dlaczego nie uwierzyć we własną sprawczość? A jeśli potrzebujesz pomocy, nie wstydź się o nią poprosić.
Nie wiem, czego potrzebuje TWOJA dusza. Ja zajmuję się swoją i dzielę się doświadczeniami. W wieku dojrzałym odkurzam pasje z młodości. Lubiłam czytać, rysować, tańczyć, śpiewać, występować, uczyć się języków obcych i pisać. Miałam szczęście, że rodzice wspierali te zapędy, choć oczywiście wymagali, abym dobrze się uczyła (z czym nie było kłopotu) i była grzeczną dziewczynką (co nie do końca się udawało). Wakacje często spędzałam u babci. Była dobrą i kochającą kobietą, ale niestety niespełnioną. Miała wyższe wykształcenie, była bardzo zdolna, ale los związał ją z wiejskim nauczycielem. Tworzyli szczęśliwą rodzinę, ale ona nigdy nie zaakceptowała życia na wsi i często mówiła o tym, że „człowiek się tu zakopał i zmarnował swoje talenty”. I to jest moja spuścizna i drogowskaz na życie – nie zmarnować swoich talentów. Duszy nie da się oszukać. Prowadzenie bloga daje mi wiele satysfakcji. Zmieniło moje życie i bardzo mnie wzmocniło, otworzyło się wiele nowych drzwi. Nie uchroniło mnie przed zawirowaniami i kłopotami, ale w trudnych czasach okazało się najlepszą liną wyciągającą mnie na powierzchnię. Niedawno zapisałam się na lekcje śpiewu. W repertuarze między innymi – „Jeszcze w zielone gramy”.
Wszyscy kochamy historie o spełnianiu marzeń pomimo przeciwności losu. Mój ulubiony film to „Billy Elliot” – o chłopcu z angielskiego miasteczka, który wbrew wszystkiemu i wszystkim zapragnął chodzić na zajęcia baletu. Moment, który uwielbiam? Kiedy 11-letni Billy staje przed komisją w szkole baletowej w Londynie i poważna pani egzaminatorka pyta:
- „Co czujesz, kiedy tańczysz?
- Nie wiem, jest mi jakoś tak dobrze, najpierw czuję sztywność, ale kiedy zaczynam, to wtedy, tak jakbym zapominał o wszystkim. I jakoś tak znikam, jakoś tak znikam… czuję zmianę w całym ciele. Tak jakby w moim ciele był ogień. A ja po prostu jestem, latam… jak ptak… jak elektryczność. Taak. Jak elektryczność.”
Oglądamy tę scenę i nas też przeszywa prąd. Po następnych mamy wilgotne oczy. W finale widzimy jak dorosły już Billy występuje w „Jeziorze łabędzim”. Wzlatuje wysoko ponad scenę. Życzę nam wszystkich skrzydeł, a choćby i skrzydełek do unoszenia naszych własnych dusz. Niech żyją w pokoju. Już tu na ziemi.
