Lato w tym roku nas nie rozpieszcza, oj nie jest takie, jak drzewiej bywało. Ale nic to Baśka, nic to, jak mawiał Wołodyjowski. Damy radę i poczekamy na lepsze czasy. Dziś prezentuję, jak lubię ubierać się letnią porą. Właśnie nie tą najgorętszą, ale wtedy kiedy aura zawiesza się między wiosną, a kanikułą i nie bardzo może się zdecydować, w którym nastroju jej lepiej.
Jak zwykle pokazuję kolory, nawet jaskrawe. Czyli coś, co ja kocham, a co ponoć w tym moim strasznym wieku „nie wypada”, jest kulturowym faux pas i „be”. I zwyczajnie prosi się o hejt, krzywe miny i złośliwe uśmieszki i żebym potem nie płakała, gdyż sama się o to proszę. No bo „dzidzia piernik”, „muzeum w liceum”, naciągana młodzieżówa itd. itp. Znacie, wiecie.
Kiedy tydzień temu 60-letnia Katarzyna Grochola pojawiła się na Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach w „dziurawych” dżinsach, to nieźle jej się oberwało za młodzieżowe lansy (a wyglądała świetnie!). Najlepiej, żeby wszystkie panie 50+ chodziły w szaro-burych, namioto-podobnych worach, tak aby nikt przypadkiem nie zobaczył, że tam jakaś żywa i może całkiem atrakcyjna kobieta się ukrywa. No cóż, trafiła hejterska kosa na kamień, może uderzać ile chce i tylko się stępi, a ja pozostanę całkowicie obojętna na wszelkie „niewypadacze” w tym względzie. Jest to zresztą częścią mojej szerszej filozofii obyczajowego „wyuzdania”, czyli pozbycia się ograniczających uzd, które chce nam założyć społeczeństwo (kochają to!), o czym możesz przeczytać tutaj. Uwielbiam kolor, jest on elementem mojej energii życiowej i nie dam go sobie odebrać. Do krwi ostatniej i po moim trupie! Zapraszam do obejrzenia galerii.
Na zdjęciach jak zwykle to, co wyjęłam z szafy. Nie mam zwyczaju kupować super modnych rzeczy, raczej to, co mi się podoba i to, co do mnie pasuje. Dzięki temu mam ubrania, w które z przyjemnością co roku wskakuję, nie oglądając się na trendy, a w których czuję się świetnie. Wyjątkiem jest nowa fuksjowa sukienka z Zary na zdjęciu nr 8, bo akurat w tym roku wpadła mi w oko, a potem okazało się, że to modny kolor 🙂 Reszta wisi w szafie od wielu lat. Pewnie widzicie, że mam słabość do kolorowych butów, to fakt! Jak tylko coś fajnego (czytaj: kolorowego) zobaczę, to drepczę wokół tego, drepczę, aż w końcu przekonam siebie, że ta para jest mi absolutnie niezbędna i cudownie dopasuje się do mojej garderoby. I zwykle tak jest 🙂 Kolorowe buty dają mi poczucie oryginalności i energii, a któraż kobieta tego nie lubi?
Zestawiłam tutaj kreacje szykowne, akurat na letnie imprezy, ale też weekendowe, a także całkiem codzienne i zwykłe. Żadne wielkie halo, ale jest tak, jak lubię. Najważniejsze to nie bać się koloru, różnych kolorystycznych wariacji i wigoru, jaki kolor nam dodaje.
Podoba się Wam, czy to dla Was za odważne? Dajcie mi znać w komentarzach.
17 komentarzy
Jak zwykle Twoja celność uwag oraz niesamowite poczucie humoru rozbawiło mnie do łez…chyba też się odważę i wrzucę na swoim blogu jak „nieprzyzwoicie” (jak na swój wiek), jestem ubrana gdy wyruszam na moje rowerowe wycieczki..:)) A co do stylizacji, to wszystkie ekstra, ale jakbym miała wybrać tą jedyną, to w sukience ze zdjęcia 1,2,8,9 zakochałam się…moje klimaty..:) A ostatnie zdjęcie powala z nóg…super ujecie, niczym z najlepszego magazynu mody…super!!!
Violetto! A Ty jak zwykle mnie rozpieszczasz swoimi komplementami, dziękuję! 🙂 I zdecydowanie popieram, abyś u siebie zamieściła swoje zdjęcie na rowerze!
Ja powiem tylko jedno – zazdroszczę tych soczystych kolorów. U nas w Belgii raczej ciężko o takie – wszystkie ciuchy mają szarobure odcienie, nawet te dla dziewczynek. Jedyne co w tym kraju jest super jeśli idzie o odzież, to że ludzie noszą co chcą. Wiele osób (szczególnie małolaty) oczywiście zwraca uwagę na marki, tredny, ale spora część osób nosi to co chce. Babeczka 75 lat zakłada mini i 5cm szpilki, maluje paznokcie u rąk i nóg lub podarte jeansy w kwiatki i maszeruje w miasto. Tutaj jest to naturalne i bardzo mi się podoba, bo i ja mogę nosić to na co mam ochotę i nikt się na mnie głupio nie patrzy. W PL założenie czerwonej mini przez 40latkę to już była katasrofa (pamietam jedną dyrektorkę szkoły, która tak się raz ubrała na jakąś impreze kulturalną – łomatkobosko jaki wstyd). Dziś ja właśnie mam tyle lat i nie wyobrażam sobie, że miałabym sie nosić jak bogobojna babuleńka – jeśli spódnica to szara i długa, jeśli spodnie to nie jeansy a już na pewno nie podarte. Tutaj na początku ciężko mi się było przyzywczaić, nie mogłam wręcz uwierzyć, że tak można tak zwyczajnie, że nikt głupio nie komentuje, że kobietki tak ładnie (choć dosyć specyficznie, inny styl niż w PL) się ubierają i malują nawet jak mają siwiuteńkie włosy, czy są przygarbione albo że „starsze” kobity (czyli np moje rówiesniczki 40tki) paradują do pracy w szkole w obcisłych legginsach i krótkich koszulkach. Nie wszystkie jakoś szałowo w tym wyglądają, ale na pewno im wygodnie i nikt im nie wytyka, że w tym wieku nie wypada. Osobiście też lubię kolorowe rzeczy – żółty, różowy, czerwony to moje ulubione. Tobie bardzo pasują wszystkie ubranka, które tu prezentujesz. Tą żółtą z chęcią bym Ci podwędziła 😛 Cieszę się, że są na tym świecie babki, które noszą (i robią) to co lubią bez względu na to, co powiedzą inni.
Dziękuję! Ja bardzo lubię kolory i świetnie się czuję, jak jestem kolorowa 🙂 Nie wiedziałam, że w Belgii taka kolorystyczna zachowawczość. Co prawda byłam tylko w Brukseli, a tam stoliczna elegancja. Ale oczywiście najfajniejsze jest to, o czym piszesz – nikt nikogo nie ocenia, jak się ubiera, żadnych głupich komentarzy, samozwańczych „jurorów” i sędziów „wypadalności”. I tak jest w większości krajów. Chociaż Francja niespodziewanie zaliczyła wpadkę przy ocenianiu stylu Mme Macron. Ludzie zawsze wiedzą lepiej 🙂 U nas dramat z tym ocenianiem, ale ja mam to w nosie. Rodzina i znajomi się przyzwyczaili. Z tym, że ja mini nie noszę, ale też NIGDY nie nosiłam. To akurat nie mój styl. Czasem ubieram się byle jak, bo się spieszę albo mi się nie chce, a czasem eksperymentuję albo założę coś elegantszego. Ale kolor musi być. Chociażby w biżuterii. Limonki nie oddam, bo to jeden z moich ulubionych ciuchów :-)))
A ja kolory zaczęłam nosić tuż przed 50-tką. Wcześniej szarości, czerń, spodnie, a jak spódnice to długie. Właśnie od kolorów i zmiany stylu zaczęłam zmiany w swoim życiu. Do teraz moje ulubione barwy to czerwień, turkus, soczysty błękit i generalnie jasna paleta. Żółtego nie noszę , bo nie pasuje mi do karnacji, ale już na przykład ciepły pomarańcz, jak najbardziej. Zaczęłam nosić również spódnice, bez szaleństwa takie przed kolano, ale dopasowane, spodnie również przy ciele. Dżinsy i jak najbardziej legginsy, a no i buty we wszystkich kolorach i stylach , od czarnych lakierowanych szpilek , poprzez amarantowe mokasyny, po białe trampki. I wyobraź sobie, nikt, zupełnie nikt z mojego otoczenia nie miał nic przeciwko, a wręcz odwrotnie zbierałam same zachwyty i komplementy. Bardzo dbam o to żeby nie przekroczyć granicy dobrego smaku, raczej nie odpowiadałaby mi rola dziwoląga, i to wcale nie jest trudne, lat wizualnie ubyło, samopoczucie się poprawiło i to bez przysłowiowego ..z tyłu liceum, z przodu muzeum :).
A tak przy okazji , trochę nie na temat, jeśli chodzi o ten artykuł , akurat przed chwilą przeczytałam komentarz Pana Bez Klasy dot. Twojego wieku i wyglądu, myślę, że po prostu ma on wokół siebie tradycyjne 50+, takie które jeszcze nie odkryły kolorów, rolek, trzymam za nie kciuki żeby odkryły, a takich panów jak powyżej trzymały jak najdalej od siebie.
Droga Lusiu! Bardzo Ci dziękuję za ten pogodny komentarz! Pełna zgoda – kolorowe ubrania odmładzają i dodają witalności, też tak uważam. I doskonale rozumiem uwagę o przekroczeniu cienkiej linii smaku, chociaż niektórym paniom do twarzy jest w super kolorowych, fantazyjnych kreacjach. Zwłaszcza jeśli robią to konsekwentnie i taki mają po prostu styl, bawią się modą i mają z tego radochę. Generalnie marzy mi się, aby na polskich ulicach było więcej koloru, zwłaszcza u kobiet dojrzałych, bo to niesamowicie podnosi energię społeczną!
A co do pana, to trzeba machnąć ręką… 🙂
najbardziej podoba mi się ta stylizacja z czerwoną bluzką z różą i czarną spódnicą 🙂 BOMBOWO! pozdrawionia od 41. latki :_)
Dziękuję bardzo!
Wszystkie stylizacje mi się podobają,i chyba czas zacząć nosić kolory. Teraz kiedy przeprowadziłam się do miasta , nie muszę się martwić opiniami,że nie wypada, bo wypada żyć swoim życiem i być szczęśliwym.
O to to to! 🙂 Zgadzam się 100%! I życzę jak najwiecej kolorów w życiu, nie tylko na ubraniach 🙂
najbardziej podoba mi się ta stylizacja z czerwoną bluzką z różą i czarną spódnicą 🙂 BOMBOWO! pozdrawionia od 41. latki :_)
A ja kolory zaczęłam nosić tuż przed 50-tką. Wcześniej szarości, czerń, spodnie, a jak spódnice to długie. Właśnie od kolorów i zmiany stylu zaczęłam zmiany w swoim życiu. Do teraz moje ulubione barwy to czerwień, turkus, soczysty błękit i generalnie jasna paleta. Żółtego nie noszę , bo nie pasuje mi do karnacji, ale już na przykład ciepły pomarańcz, jak najbardziej. Zaczęłam nosić również spódnice, bez szaleństwa takie przed kolano, ale dopasowane, spodnie również przy ciele. Dżinsy i jak najbardziej legginsy, a no i buty we wszystkich kolorach i stylach , od czarnych lakierowanych szpilek , poprzez amarantowe mokasyny, po białe trampki. I wyobraź sobie, nikt, zupełnie nikt z mojego otoczenia nie miał nic przeciwko, a wręcz odwrotnie zbierałam same zachwyty i komplementy. Bardzo dbam o to żeby nie przekroczyć granicy dobrego smaku, raczej nie odpowiadałaby mi rola dziwoląga, i to wcale nie jest trudne, lat wizualnie ubyło, samopoczucie się poprawiło i to bez przysłowiowego ..z tyłu liceum, z przodu muzeum :).
A tak przy okazji , trochę nie na temat, jeśli chodzi o ten artykuł , akurat przed chwilą przeczytałam komentarz Pana Bez Klasy dot. Twojego wieku i wyglądu, myślę, że po prostu ma on wokół siebie tradycyjne 50+, takie które jeszcze nie odkryły kolorów, rolek, trzymam za nie kciuki żeby odkryły, a takich panów jak powyżej trzymały jak najdalej od siebie.
Droga Lusiu! Bardzo Ci dziękuję za ten pogodny komentarz! Pełna zgoda – kolorowe ubrania odmładzają i dodają witalności, też tak uważam. I doskonale rozumiem uwagę o przekroczeniu cienkiej linii smaku, chociaż niektórym paniom do twarzy jest w super kolorowych, fantazyjnych kreacjach. Zwłaszcza jeśli robią to konsekwentnie i taki mają po prostu styl, bawią się modą i mają z tego radochę. Generalnie marzy mi się, aby na polskich ulicach było więcej koloru, zwłaszcza u kobiet dojrzałych, bo to niesamowicie podnosi energię społeczną!
A co do pana, to trzeba machnąć ręką… 🙂
Ja powiem tylko jedno – zazdroszczę tych soczystych kolorów. U nas w Belgii raczej ciężko o takie – wszystkie ciuchy mają szarobure odcienie, nawet te dla dziewczynek. Jedyne co w tym kraju jest super jeśli idzie o odzież, to że ludzie noszą co chcą. Wiele osób (szczególnie małolaty) oczywiście zwraca uwagę na marki, tredny, ale spora część osób nosi to co chce. Babeczka 75 lat zakłada mini i 5cm szpilki, maluje paznokcie u rąk i nóg lub podarte jeansy w kwiatki i maszeruje w miasto. Tutaj jest to naturalne i bardzo mi się podoba, bo i ja mogę nosić to na co mam ochotę i nikt się na mnie głupio nie patrzy. W PL założenie czerwonej mini przez 40latkę to już była katasrofa (pamietam jedną dyrektorkę szkoły, która tak się raz ubrała na jakąś impreze kulturalną – łomatkobosko jaki wstyd). Dziś ja właśnie mam tyle lat i nie wyobrażam sobie, że miałabym sie nosić jak bogobojna babuleńka – jeśli spódnica to szara i długa, jeśli spodnie to nie jeansy a już na pewno nie podarte. Tutaj na początku ciężko mi się było przyzywczaić, nie mogłam wręcz uwierzyć, że tak można tak zwyczajnie, że nikt głupio nie komentuje, że kobietki tak ładnie (choć dosyć specyficznie, inny styl niż w PL) się ubierają i malują nawet jak mają siwiuteńkie włosy, czy są przygarbione albo że „starsze” kobity (czyli np moje rówiesniczki 40tki) paradują do pracy w szkole w obcisłych legginsach i krótkich koszulkach. Nie wszystkie jakoś szałowo w tym wyglądają, ale na pewno im wygodnie i nikt im nie wytyka, że w tym wieku nie wypada. Osobiście też lubię kolorowe rzeczy – żółty, różowy, czerwony to moje ulubione. Tobie bardzo pasują wszystkie ubranka, które tu prezentujesz. Tą żółtą z chęcią bym Ci podwędziła 😛 Cieszę się, że są na tym świecie babki, które noszą (i robią) to co lubią bez względu na to, co powiedzą inni.
Dziękuję! Ja bardzo lubię kolory i świetnie się czuję, jak jestem kolorowa 🙂 Nie wiedziałam, że w Belgii taka kolorystyczna zachowawczość. Co prawda byłam tylko w Brukseli, a tam stoliczna elegancja. Ale oczywiście najfajniejsze jest to, o czym piszesz – nikt nikogo nie ocenia, jak się ubiera, żadnych głupich komentarzy, samozwańczych „jurorów” i sędziów „wypadalności”. I tak jest w większości krajów. Chociaż Francja niespodziewanie zaliczyła wpadkę przy ocenianiu stylu Mme Macron. Ludzie zawsze wiedzą lepiej 🙂 U nas dramat z tym ocenianiem, ale ja mam to w nosie. Rodzina i znajomi się przyzwyczaili. Z tym, że ja mini nie noszę, ale też NIGDY nie nosiłam. To akurat nie mój styl. Czasem ubieram się byle jak, bo się spieszę albo mi się nie chce, a czasem eksperymentuję albo założę coś elegantszego. Ale kolor musi być. Chociażby w biżuterii. Limonki nie oddam, bo to jeden z moich ulubionych ciuchów :-)))
Jak zwykle Twoja celność uwag oraz niesamowite poczucie humoru rozbawiło mnie do łez…chyba też się odważę i wrzucę na swoim blogu jak „nieprzyzwoicie” (jak na swój wiek), jestem ubrana gdy wyruszam na moje rowerowe wycieczki..:)) A co do stylizacji, to wszystkie ekstra, ale jakbym miała wybrać tą jedyną, to w sukience ze zdjęcia 1,2,8,9 zakochałam się…moje klimaty..:) A ostatnie zdjęcie powala z nóg…super ujecie, niczym z najlepszego magazynu mody…super!!!
Violetto! A Ty jak zwykle mnie rozpieszczasz swoimi komplementami, dziękuję! 🙂 I zdecydowanie popieram, abyś u siebie zamieściła swoje zdjęcie na rowerze!