Lato dobiegło końca, a w serca wkrada się żal za uwielbianą przez wszystkich kanikułą. Internet pełen jeszcze jest świeżutkich wspomnień. Woda, plaża, kwitnące ogrody i łąki, powszechny luz i wylogowanie z trudnych tematów. Komu to przeszkadzało? Ale niestety. „Pociemniało, poszarzało, jesień – jak to tak?” chciałoby się zaśpiewać za Markiem Grechutą. Ja lubię tę porę roku i energię „początku”, którą przynosi. I to niezależnie od aury za oknem. To czas na nowe wyzwania, a jesień temu sprzyja. Pierwszy powakacyjny wpis postanowiłam poświęcić diecie warzywnej, której jestem fanką od lat. Może i Ciebie moja opowieść zachęci do zmiany nawyków żywieniowych? Zapewniam, że więcej „zielska” to same korzyści, i dla urody i dla zdrowia, o które w wieku dojrzałym musimy już naprawdę zacząć dbać. A jesień, kiedy stragany uginają się od bogactwa plonów, to idealny czas na podjęcie takiej próby.
O miłości do warzyw już pisałam (tu). Uwielbiam wszystko, co pochodzi z ogrodu i mogłabym pozować do słynnych warzywnych portretów XVI-wiecznego włoskiego malarza Giuseppe Arcimboldo. Wystarczy wstawić tam moją twarz. Od razu zaznaczę, że nie jestem stricte wegetarianką, ponieważ jem ryby i owoce morza. Niemniej, gra w zielone, to podstawowa zabawa na moim talerzu. Poza tym mam w menu kasze, fasole, ciecierzycę, soczewicę, zioła, nasiona i orzechy. I jak dla mnie jest to menu doskonałe.
Moje szczęście roślinożercy zaczyna się wczesną wiosną, kiedy pojawiają się nowalijki, a pierwsza kulminacja ekstazy kubków smakowych wybucha w maju wraz z pojawieniem się szparagów. Przyrządzam je w domu albo korzystam z propozycji miejskich jadłodajni i pożeram na wszystkie możliwe sposoby. Jako przystawkę, zupę krem, danie główne albo dodatek. Jem te szparagi prawie codziennie, aż mi uszami wychodzą z nadmiaru.
Może moja podświadomość podkręca mi rozkwitające na wiosnę libido, bo to ponoć jeden z najsilniejszych afrodyzjaków? Potem w czerwcu rusza szalony festiwal letnich smaków i kto im się oprze??? Botwinka i cudownie delikatne listki, które wykorzystuję do sałatek albo gotuję moją ulubioną zupę. Pycha! Chwilę później wkracza bób i krew znowu zaczyna szybciej krążyć, a ja ponownie popadam w konsumpcyjny obłęd. Potem, fasolka szparagowa albo młode ziemniaczki z masełkiem, koperkiem i szklanką kefiru albo zsiadłego mleka. Ajajaj! Ręka pod budkę, kto tego nie lubi! Nie mogę się skupić, jak o tym myślę.
Prawdziwymi hiciorami lata są też nasze swojskie owoce, bo mamy je w świeżej postaci tylko wtedy. A ja śpieszę się je kochać, bo tak szybko odchodzą. Kiedy na stragany wjeżdżają truskawki, zaraz potem czereśnie, wiśnie, porzeczki, agrest, maliny, czarne jagody i jeżyny, a wreszcie różnego rodzaju śliwki, to podwyżka ciśnienia i wzmożony ślinotok murowane! Opycham się tymi skarbami, ponieważ owocowemu szaleństwu po prostu nie potrafię się oprzeć. Najbardziej lubię truskawki i jagody, które w sezonie jadam namiętnie, choć z fioletowymi ustami i zębami wyglądam jak ofiara odmrożenia trzeciego stopnia w samym środku lata. Nic to! Dla miłości nie żal poświęcenia. Nie żal też łamać żelaznych zasad.
Kiedy widzę letnie ciasta z kruszonką i feerią barw owocowej piramidy, to nawet mnie, osobie, która nie jada słodkiego, ślinka cieknie po brodzie. To wygląda tak pięknie! Na szczęście, mamy teraz zamienniki cukru, takie jak chociażby xylitol czy wiórki kokosowe. Dzięki temu nawet ja mogę zrzucić zbroję słodyczowej dziewicy i przygotować ciasto bez cukru. I wbić w nie ząbki przy porannej kawie na balkonie…
Schyłek lata, a potem wrzesień i październik to kolejna odsłona kulinarnej rozpusty, w której co roku nurzam się z lubością i rozkoszą. Oczy błyszczą od bogactwa warzyw i owoców na straganach, a jęzor mlaszcze w oczekiwaniu na smakowe spełnienie. Śliwki, jabłka, cukinie, bakłażany, papryka, pomidory, a wreszcie dynie przyprawiają mnie o zawrót głowy i uruchamiają zmysły.
Ale nie zawsze tak było. Kiedyś byłam obywatelką praworządną, wszystkożerną i niegrymaszącą. Mieszkałam w mięsolubnej ojczyźnie i jadłam, co dawali. Dopiero wyjazdy na zgniły imperialistyczny zachód zdeprawowały mnie i zepsuły. Mieli rację towarzysze, że bronili nam dostępu do tych demoralizujących wpływów, których ofiarą padłam. Wśród moich znajomych przewijało się wtedy wielu wegetarian i wegan. Pamiętam, jakim problemem było dla mnie przygotowanie dla nich posiłku, ale intrygował mnie ten sposób odżywiania. Tak bez mięsa? Da się?
A potem któregoś wieczoru poszliśmy na kolację, podczas której podawano mięciusieńkie, duszone żeberka z sosem, ziemniaki opiekane i warzywa, a na deser pudding karmelowy z sosem waniliowym i malinami. Wszystko było tak pyszne, że zjadłam po dwie, a może nawet trzy porcje. Ledwo wytoczyłam się zza stołu. Całą noc nie spałam z przejedzenia. Wzdęty ponad miarę brzuch bulgotał i raz po raz głośnymi podmuchami dawał mi do zrozumienia, co myśli o moim obżarstwie. To była tortura. Jakoś dotrwałam do rana, a od następnego dnia przestałam jeść mięso. To było jakieś 25 lat temu, a ja tę noc ciągle pamiętam jako swoiste memento mori. Wyryła mi się w świadomości bardziej niż te, podczas których umierałam od zgoła innego rozpasania.
Potem przez lata moja dieta ewoluowała w różnych kierunkach, eksperymentowałam z takimi czy innymi trendami, tego mniej, tego więcej, ale warzywa już na zawsze pozostały w centrum mojego menu. I im więcej czytam na ten temat, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że obrałam dobry kierunek. W ojczyźnie naszej akurat jarzyn i zieleniny mamy w bród, dobrej jakości i za sensowne pieniądze. Warto skorzystać. Gorąco Was do tego zachęcam. Warzywa to pełny przegląd witamin (oprócz B12 i D), mikroelementów i przeciwutleniaczy. Naturalna apteka. Klucz do zdrowia i dobrego samopoczucia. Człowiek czuje się lżej, nic mu tam nie zalega, a waga przestaje być wrogiem.
Nie mówię, że macie się od razu zamieniać w pełnoetatowe króliki, ale nawet stopniowe zmniejszanie ilości mięsa na rzecz wegediety przyniesie korzystne zmiany. I nie jest to tak trudne, jak myślicie. Wiele osób narzeka, że brak im pomysłów. Dzisiaj, w dobie internetu wypchanego po brzegi inspirującymi blogami kulinarnymi? Kiedy półki księgarń uginają się pod kilogramami książek kucharskich wszelkiej maści? No problem. Podaję adresy kilku blogów, które polecam: Jadłonomia, Zielenina, Przy zielonym stole lub Babka lekarska. Ciekawe przepisy można znaleźć też u Agnieszki Maciąg. Jeśli uważasz, że trudno będzie Ci samej wprowadzić zmiany, to zapisz się na kurs, polecam Ci „30 dni do zdrowego stylu życia” Eveliny Leśniewskiej z Vegan Island, który startuje już 23 października. Pokonaj opór przed szkoleniem online, Nierdzewne idą z duchem czasu!
Jeśli potrzebujecie na własne oczy zobaczyć co i jak, możecie zapisać się na warsztaty albo wyjazdy z gotowaniem. Jest ich mnóstwo. Ja w czerwcu brałam udział w warsztacie kulinarnym z Agnieszką Majewską, która prowadzi bloga www.gotujenietruje.pl . Było to radosne i spontaniczne wyczarowywanie czegoś z niczego, czyli z tego, co każdy przyniósł (warzywnego oczywiście). Do tego zioła, nasiona, orzechy, oliwa. Efekt był rewelacyjny, dawno nie jadłam tak dobrego obiadu, a wszystkich, którzy twierdzą, że zieleniną się nie najadają, mogę zapewnić, że brzuch miałam pełny do wieczora. Było to podobne obżarstwo jak to, które opisałam powyżej, tyle tylko że bez tych strasznych skutków ubocznych.
A o co chodzi z burakiem? To niepozorne warzywo, niedoceniane w świecie zachodnim, jest prawdziwą skarbnicą zdrowotności. Zawiera żelazo, przeciwutleniacze, liczne witaminy, chroni przed chorobami nowotworowymi i układu krążenia, skutecznie zwalcza wolne rodniki, łagodzi stany napięcia, pomaga zwalczać stres oraz wspomaga koncentrację, ma dobroczynny wpływ na pracę wątroby, wykazuje właściwości odtruwające i odkwaszające organizm. Mega! Dlaczego więc ten poczciwiec jest u nas synonimem chamstwa i prostactwa? Toż to zniewaga dla karmazynowej bulwy! Burak to jeden z naszych największych przyjaciół, a przyjaciół się nie obraża. Ja pielęgnuję naszą przyjaźń i całą jesień i zimę piję wolno wyciskane soki warzywne. Z burakiem w roli głównej. Tak zamiast botoksu.
Szlachetne zdrowie nikt się dowie, ile kosztujesz aż się zepsujesz. Warzywa nie kosztują wiele, a wasz organizm będzie Wam wdzięczny za naturalne dopalacze. Może tegoroczna jesień zdrowie na talerzu Wam przyniesie?
4 komentarze
Aż się głodna zrobiłam…idę poskubać jesienne winogrona…:))
Zachęcam do poskubania również innych bogactw jesiennego ogrodu 🙂
Aż się głodna zrobiłam…idę poskubać jesienne winogrona…:))
Zachęcam do poskubania również innych bogactw jesiennego ogrodu 🙂