Wiem, że już wszyscy mają dosyć zimy i tęsknią do wiosny, a ja tu jeszcze z takim tematem wyjeżdżam. Zanim więc przeczytacie ten wpis, przygotujcie sobie kubek gorącej herbaty lub kawy, wypijcie kieliszeczek naleweczki albo złapcie gorącego chłopa i pod kocyk z nim! Trzeba się ogrzać, bo będzie zimno, bardzo bardzo zimno. Ostrzegam, bo wiem, że większość pań woli ciepełko. Kobiety nie lubią zimy, niskich temperatur, a wietrzenie domu traktują jak metody rodem z łagrów na Syberii. Bo się przeziębię! Przegrzewanie polskich dzieci przez mamusie, a zwłaszcza – uwaga! uwaga! – nadopiekuńcze babcie jest niestety normą. Bo się przeziębi! I potem dyszy takie dzieciątko opakowane jak na wyprawę w Himalaje, a rumiane pucki to nie efekt zimowego dotlenienia, tylko ugrillowania pod dziesięcioma warstwami ubrań. A tymczasem to właśnie zimno hartuje organizm i buduje odporność. Oczywiście morsowanie to dość ekstremalna metoda, ale to jeden z najlepszych sposobów na przeciwdziałanie korozji systemu, rewitalizację ciała i ducha oraz wzmocnienie zdrowia. Wiedziała o tym słynąca z urody i temperamentu Generałowa Zajączkowa (1754-1845), która w tamtych czasach dożyła aż 91 lat. Jej sposobem na konserwację wdzięków były kąpiele w lodowatej wodzie, spanie w zimnej sypialni, jedzenie warzyw i owoców oraz codzienne spacery i jazda konna. Ja czuję tego bluesa. Dlatego od kilku lat marzyłam o tym, aby zostać foczką i wreszcie to marzenie (nr 2 na mojej liście) spełniłam. Teraz, po pięćdziesiątce. I jak widzicie, żyję.
Morsowanie fascynuje mnie od lat
No bo jak to możliwe, żeby w środku zimy taplać się w przeręblu i nic? I jeszcze gęba uśmiechnięta od ucha do ucha? To se ne da! Otóż da, miłe panie i panowie. I kto raz spróbuje, ten już z tego przerębla wyjść nie chce. Ponoć od dziecka lubiłam włazić do zimnej wody. Mama często opowiadała, jak moczyłam się w morzu (a przecież Bałtyk do najcieplejszych nie należy) tak długo aż usta miałam fioletowe i szczękałam zębami. Ale wyjść nie chciałam! Wyciągana na siłę za rękę, jeszcze po drodze na koc „niechcący” upadałam, żeby utytłać się w piasku i móc pędem pogonić do morza, żeby się opłukać. Zawsze też lubiłam zimę, tarzanie się w śniegu, narty i łyżwy. I tak mi zostało. W liceum profesor od przysposobienia obronnego, magister porucznik K., w środku zimy otwierał okno na oścież i mówił: „Lepszy zimny chłodek niż ciepły smrodek”. To też zapamiętałam. Ponad 10 lat temu lekarz zalecił mi krioterapię na problemy ze stawami kolanowymi. Wchodzenie do komory o temperaturze -120 stopni bardzo mi się podobało, świetnie działało na organizm, ożywczo i odświeżająco. Od tamtej pory codzienny prysznic kończę lodowatym strumieniem, czasem naprzemiennie z gorącym, ale ostatnie słowo należy do biczującego chłodu. Czasem drę się wniebogłosy od tego nagłego uderzenia tysięcy igieł, zaciskam zęby, ale nie przestaję. Wiem, jak dobrze mi to robi i uwielbiam to. Zawsze śpię przy otwartym oknie, nawet w zimie przy mocno minusowych temperaturach. Mój przyjaciel z Krakowa grzmi: „Nigdy męża nie znajdziesz, jak w sypialni będzie wiało chłodem!” Niezmiennie odpowiadam: „Ważne, żeby pod pierzyną było gorąco!” Poza tym, ja właściwie nie choruję, a u wszystkich znajomych, którzy grzeją w domach na potęgę (u niektórych jest jak w piekarniku), co i rusz ktoś kicha i prycha. Tak to właśnie działa.
Hej ho hej ho, do lodu by się szło!
Jakieś trzy lata temu, oglądając noworoczną kąpiel morsów w morzu, postanowiłam: ja też tak chcę. Ale jak to mówią mądrzy ludzie: „Wszystko w swoim czasie”. I małymi kroczkami. Zapisałam się do fejsbukowej grupy „Morsy Polska” i z zapartym tchem śledziłam wyczyny śmiałków i śmiałkiń z całego kraju w coraz to innych akwenach. A zwłaszcza ich zadowolone miny! Chcęęę! Potem, też na Facebooku, poznałam Aldonę Zielińską, która prowadzi Morsowisko – Dom Morsa przy wodospadzie Przesieka k. Karpacza. Zaczęłam obserwować fanpage Morsowiska i to co robi Aldona, kobieta ulepiona z czystej energii, Dobra Duszyca Karkonoszy. Kobieta, która się morsuje, biega po rozżarzonych węglach i włazi na Śnieżkę w szortach i tiszercie, a potem staje tam na głowie! Moja fascynacja rosła z tygodnia na tydzień. I nie było już odwrotu. Wiedziałam, że to właśnie tam stracę ciepełkowe dziewictwo. I tak się stało. Przyjechałam do Przesieki w marcu, w moim tygodniu urodzinowym, a zanurzenie w zimnej wodzie miało być prezentem. Podobno to brylanty są najlepszym przyjacielem dziewczyny, ale jaka dusza takie prezenty. Trochę się denerwowałam, czy nie dostanę zawału i zostanę w tej wodzie już na zawsze, więc cały poprzedzający dzień zbierałam się w sobie i nastawiałam psychicznie. Patrzyłam jak inni z radością wchodzą do zamarzniętej wody i jacy zadowoleni z niej wychodzą. Oczywiście, pierwszy raz dobrze jest morsować się w towarzystwie kogoś doświadczonego. Moim Archaniołem Stróżem został Michał z grupy morsów z Tomaszowa Mazowieckiego, aktywista na rzecz czystego środowiska Pilicy, który poinstruował mnie, co i jak w sztuce kochania zimnej wody. Przede wszystkim: oddychaj! No i stało się! Historyczny moment nastąpił w niedzielę 11 marca o 9.30 rano. Wystrojona w kostium kąpielowy, czapę, czerwone rękawiczki i neoprenowe buty wmaszerowałam aż po szyję w lodowatą toń jeziorka pod wodospadem. Po prostu weszłam, nie myśląc, co robię i co czuję. Po chwili moją skórę kłuły zimne igiełki. Oddychałam. I czułam się świetnie. Rozgrzewała mnie satysfakcja, że to się dzieje! Po 3 długich minutach wyszłam i przebrałam się w ciepłe ubrania. A potem herbata i szybki marsz do pensjonatu pod gorący prysznic. Po tym pierwszym razie miałam dreszcze, ale to podobno normalna reakcja. Powtórzyłam kąpiel jeszcze pięć razy, chodziłam pod wodospad codziennie, zanurzałam się na 4 minuty i każdego dnia było coraz lepiej. Temperatura na zewnątrz wynosiła kilka stopni (na koniec 0o), padał śnieg. Nic to! Nawet nie dostałam kataru. Bo tak to właśnie z morsowaniem jest. A ja już wiem to, co od bardzo dawna czułam, kocham to! I szykuję się na następny sezon.
Czy morsowanie jest dla każdego?
Zalet morsowania jest mnóstwo i o tym na pewno wiecie. Hartowanie, zwiększona odporność na infekcje, poprawa metabolizmu i spalanie tłuszczu, lepsze ukrwienie skóry, a co za tym idzie jej wygładzenie, ujędrnienie i znikający cellulit! Bez drogich kosmetyków niby-cud. Moja skóra po tygodniu była jak jedwab. Co mi się też bardzo podoba, większość amatorów zimowych kąpieli to ludzie pogodni, zadowoleni z życia, pełni energii i uśmiechnięci. I w to mi graj!
Ale czy każdy może włazić do lodowatej wody? Przeciwwskazaniem są podobno problemy kardiologiczne i nadciśnienie, ale być może przy odpowiednim treningu serducho da się oswoić? Najlepiej skonsultować to z lekarzem. Niewątpliwie, podstawowym kryterium morsowania jest prosty fakt, czy się chce to robić, czy nie. Ja odkryłam nową pasję, ale większość moich koleżanek mówi, że wolą być chorowite, pomarszczone i grube niż w zimnej wodzie zanurzyć choćby palec. Dla mnie było to przełamaniem pewnej bariery, podjęciem wyzwania i dało mi niesamowitego kopa do działania. W sam raz na przyjście wiosny. A poza tym wiem, że z szaleństwem mi do twarzy.
9 komentarzy
Brrr. Nie wlazłbym do takiej zimnicy nigdy. Nawet jak na dworze byłoby dużo cieplej. Odwrotnie owszem. Woda +25, powietrze -10. Taki eksperyment jak najbardziej 🙂
Ha ha! O gustach się nie dyskutuje 🙂 A zimna woda zdrowia i urody doda…. w każdym razie ja to polubiłam od razu !
W formie pisanej jeszcze lepiej brzmi niż w zasłyszanej…:) Chyba też się kiedyś skuszę… a że kiedyś, to mało precyzyjne określenie, więc zamieniam je na …przyszły sezon…:)) Ściskam odważną Morsunię…:))
Zachęcam Violu! Możemy to zrobić razem, żeby Ci było raźniej 🙂 Buziaki!
Jak najbardziej…jak będziesz w przyszłym sezonie się wybierała daj znać…:)
Dobra! Z przyjemnością
super Elu :)) ja tez kiedys popelnie taka kapiel !! na razie codziennie, niezaleznie od pogody i pory roku chodze boso po trawie, nawet snieg mi nie przeszkadza, bo trawa przeciez tez pod nim jest 😉 pozdrawiam serdecznie :):):)
wow! to też wyczyn, bo z reguły stopy są najbardziej wrażliwe na zimno… i tak myślę, że powolutku, pomalutku, wydepczesz sobie ścieżkę do przerębla 🙂 Pozdrawiam!
[…] szczególnie, że wybierałam się w Karkonosze na morsowanie (o którym napisałam tu). Poza tym, wyjazd przypadał na czas moich 50-entych urodzin i stwierdziłam, że będzie to […]