Trwa pandemia koronawirusa. Ten tekst napisałam w połowie lutego, ale potem mój tata ciężko zachorował, mama wymagała wsparcia, a miałam jeszcze pracę, dom… Nie miałam kiedy go zredagować i opublikować. Nie wiem, czy to jest dobry artykuł na ten czas, bo jest dość ostry, ale z drugiej strony nabrał mocy jak dobra nalewka. A przecież pijemy je „dla zrowotnosti”. Może ktoś się na mnie oburzy, ale może kogoś zainspiruję do zmian tym, o czym tutaj piszę. Będę szczęśliwa, nawet jeśli to będzie tylko jedna duszyczka. Dzisiaj widać wyraźnie, że najbardziej narażone na poważne konsekwencje zakażenia wirusem są osoby o słabej odporności, z chorobami towarzyszącymi. A te często wynikają z niewłaściwej diety, braku ruchu. Statystyki na temat stylu życia Polaków są zatrważające. I o tym jest ten post.
Umilkły już fanfary noworocznych postanowień, opadł kurz dobrych chęci z okazji kolejnego Wielkiego Początku. Ci co mieli zacząć ćwiczyć, nadal nie ćwiczą, inni wciąż z zapałem dbają o podwyższony cholesterol i zadyszkę przy wchodzeniu po schodach, jeszcze inni coś tam coś tam, ale „od jutra”. Ale czasem jutro nie nadchodzi. Przekonuję się o tym ostatnio zdecydowanie za często. Zabierają z mojej półki i to z dnia na dzień. Po raz pierwszy od lat słynni amerykańscy naukowcy ogłosili, a ich europejscy koledzy potwierdzili, że nastąpiło spowolnienie wzrostu długości życia. W Polsce wręcz „wyraźne zahamowanie”[1] i dotyczy to zwłaszcza mężczyzn. Polak żyje o 4,5 roku krócej niż wynosi średnia w UE i aż o 7 lat krócej niż przeciętny Szwed. Na pewno dużą rolę odgrywa stres i zanieczyszczone środowisko, ale wszyscy zgodnie wskazują na styl życia jako głównego kilera. I co tu dużo mówić, większość Polaków w wieku poborowym dla Pani Kostuchy sama wchodzi na linię ognia.
Temat zmiany trybu życia na zdrowsze to mój konik, którego mogę ujeżdżać bez końca. Niemniej często czuję, że to rodeo odbywa się przy mocno przerzedzonej widowni. Może jesteś czytelniku jak pewna moja znajoma, która powiedziała mi, że jeśli jeszcze raz napiszę coś o ruchu i zdrowym odżywianiu to się porzyga. Proszę bardzo, biorę to na klatę (niczego sobie – zapewniam!) i obiecuję, że przybiegnę i usłużnie podstawię kubełek. Dobrze wiem, że jestem jak ten kruk złowieszczo kłapiący dziobem nad poczciwcami, którzy chcą sobie dobrze pożyć na tym ziemskim padole łez, ale nie przestanę. Większość rodaków żyje w myśl „hulaj dusza piekła nie ma”, a jakieś ewentualne przebłyski świadomości grzęzną w bagnie mitycznej krainy „JUTRO”. No cóż, wolnoć Tomku w swoim domku, każdy jest kowalem swojego rumaka. Niestety niektórzy robią z niego starą szkapę i budzą się dopiero wtedy, kiedy z tej szkapy spadają. Czasem na zawsze.
Fakty są nieubłagane i to one kraczą, a nie ja. Jesteśmy przodownikami w niechlubnej statystyce otyłości (również wśród dzieci!), rośnie spożycie alkoholu, a pod względem ruchu wleczemy się w ogonie Europy (jesteśmy na szóstym miejscu od końca). Jak wykazuje badanie MultiSport Index 2019 aż 40% rodaków nie uprawia żadnej formy ćwiczeń nawet raz w miesiącu, a takie było kryterium w tym badaniu. Zalecenia Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) to 150 minut umiarkowanej aktywności fizycznej w tygodniu. Nie aż tak dużo do diaska! Mamy XXI wiek, niby rośnie świadomość „zdrowego stylu życia”, a mam wrażenie, że nadal obowiązuje model szlachecki w stylu „jedz, pij i popuszczaj pasa”. Tymczasem cukrzyca szaleje (kłania się nadmiar węglowodanów), choroby krążenia to już niemal standard, onkologia pęka w szwach, a na rehabilitację narządów ruchu czeka się pół roku.
Najczęstszą wymówką jest „brak czasu” i zmęczenie. Owszem, życie nie jest łatwe, Polacy należą do najbardziej zapracowanych nacji na świecie (wg raportu OECD Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju za 2018 zajmują SIÓDME miejsce!) Gonimy za pieniędzmi i sukcesami zawodowymi – czasem z konieczności, a czasem dla statusu i kolejnego, większego telewizora – i nie chce nam się pobiec na siłownię, basen czy choćby do lasu. Potem ten stres zajadamy, zapijamy albo wylegujemy przed wyżej wymienioną, nową plazmą, a jakże! A to właśnie ruch jest najlepszym i stosunkowo niedrogim remedium na stres, bolące kręgosłupy, kolana i całą masę innych schorzeń dotykających nas w wieku dojrzałym (i wcześniej). I przecież nie mówię, żeby od razu po rekordy olimpijskie i na strongmeny wszelakie. Wystarczy spacer albo przejażdżka na rowerze. Zawsze to lepsze niż Warka Strong.
Słowem bardziej adekwatnym w tym kontekście jest LENISTWO. No niestety, bardzo mi przykro, ale trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Przyznali się do tego prawie wszyscy respondenci mini sondy, którą niedawno przeprowadziłam. Coś tam kluczyli z brakiem czasu, towarzystwa albo odpowiednich zajęć w okolicy, ale jak przyszło co do czego, to wyszło to, co wyszło. Wielu obywateli wybiera drogę na skróty. Rozmawiałam z pewną zaprzyjaźnioną panią neurochirurg (chodzimy razem na jogę). Powiedziała mi, że ma ogromny napływ pacjentów z bolącymi kręgosłupami i tak pewnie jest, bo to zmora naszych czasów. Niemniej, kiedy próbuje ich namówić na zmianę stylu życia i więcej ruchu – chociażby jogę czy pilates, które są świetne dla kręgosłupa i ogólnej sprawności ciała w KAŻDYM wieku, to nie! Najlepiej jakieś szybkie rozwiązanie – leki, najczęściej sterydy, które mają szereg skutków ubocznych albo nóż. Byle przestało boleć. Najwyraźniej sama myśl o wysiłku sprawia ból jeszcze większy.
Nasze zwyczaje żywieniowe to osobny temat. Biesiadowanie i dogadzanie podniebieniu to wspaniała sprawa, sama to uwielbiam, bo to wielka przyjemność. I dla ciała i dla ducha, zwłaszcza kiedy robimy to w dobrym towarzystwie. To bez wątpienia jeden z filarów antykorozyjnego stylu życia. Tylko, że jest jedzenie i jest przejadanie się. Można wszystko, bez diet i wyrzeczeń, byle z umiarem! To jest słowo klucz. Ja naprawdę nikomu nie żałuję, nie jestem dieto-talibem, nie uprawiam ascezy i nie walę się ostro zakończonym pejczem po plecach za każde zjedzone „nie to, co trzeba”. Też lubię sobie „pożyć” i od czasu do czasu zgrzeszę tym czy owym, ale potem wracam na drogę cnoty. Jednak, kiedy w supermarketach widzę koszyki naładowane po brzegi „samymi grzechami”, popychane przez Misiów o bardzo wielkich brzuszkach (o rozumku się nie wypowiadam), wokół których kręcą się równie dorodne Misiowe, a czasem i jakieś wielkogabarytowe Misięta, to potem nie mogę się powstrzymać od tekstów takich jak ten. I nie jest to kwestia pieniędzy, piszę to już do znudzenia, to wybór! Jemy za dużo mięsa, słodyczy, a za mało warzyw. Ilość otyłych ludzi na ulicach jest przerażająca, a na wakacjach, na plaży przeraża jeszcze bardziej. Dawno nie widziałam tylu grubych dzieci, jak ostatniego lata nad jeziorami. A za nimi mamciusie i babciusie dogadzające swoimi pociechom jak mogą: lodzika, batonika, chipsy, coca-cola? Proszę bardzo. Jabłek nie widziałam. I tak po prawdzie, to całe objadanie się szczęścia nie daje! Może do pewnego momentu jest to krótkotrwała przyjemność, ale potem tylko kłopoty! Tusza, ociężałość, złe samopoczucie, bóle głowy, zaparcia i cała masa innych poważniejszych dolegliwości i schorzeń. Naukowcy już dawno udowodnili, że przyczyną szybszego starzenia się organizmu jest nadmierne zużywanie energii na metabolizm, na trawienie tego wszystkiego, co pożeramy i w siebie wlewamy. Czy nie lepiej przetrawić te słowa?
Rozwój cywilizacji to zbawienie, ale i przekleństwo. Niby żyje nam się lepiej i wygodniej, niby postęp medycyny jest imponujący, ale co z tego? Zamiast inwestować w zdrowe i długie życie, żeby cieszyć się tym, co nam oferuje, sami je sobie psujemy i skracamy. Kolejki do lekarzy i rehabilitacji coraz dłuższe, w aptekach ogonki po lekarstwa, suplementy diety i środki przeciwbólowe. Zużywamy ich najwięcej w Europie! Jest taki mem: do okienka NFZ – tłok, do okienka „Zmiana trybu życia” – nikogo. Cała prawda o naszych czasach. W Polsce jest ok. 1900 stulatków i liczba ta ma ponoć rosnąć, ale zobaczymy. Czytałam wywiady z kilkoma osobami i powtarza się to samo: trudne, pracowite życie, pełne wyrzeczeń i dramatów. Bez diety, ale z niedojadaniem, bez ćwiczeń, ale w ciągłym ruchu, o stresie wojny i stalinizmu nie wspominam. Czyli hart ducha i ciała. I coś w tym jest. 85% z naszych długowiecznych to kobiety. I w tym też coś jest. Dzisiaj to także panie są pionierkami zmian stylu życia w wieku dojrzałym. Mam na to wiele przykładów. Biorą się za siebie, są bardziej aktywne, wprowadzają zmiany do diety, zaczynają się ruszać. I to przynosi efekty. Panowie są o wiele bardziej oklapli i oporni. I proszę nie mówcie, że w tym wieku nie można zacząć o siebie dbać, bo to bzdura. Mam na to też wiele przykładów. Dlatego wchodzę na barykadę i rzucam hasło: Fajna baba nie rdzewieje, fajny facet nie gnuśnieje! © Od dziś. Nie od jutra.
[1] Dane Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny z grudnia 2019.
Jutro będzie futro, a pojutrze to po futrze. Trzymajcie się zdrowo i dbajcie o siebie 🙂
Otóż to! A jak będziemy trzymały się zdrowo i o siebie dbały, to będzie i jutro i może całkiem fajne „futro”, cokolwiek to dla każdego znaczy 🙂