Z wyjątkiem wtedy, kiedy jest
Ostatnie wydarzenia skłoniły mnie do podjęcia tematu, o którym miałam nie pisać. Zdawało mi się, że teza, iż nigdy nie jest za późno na zmiany w życiu lub realizację marzeń jest tak oczywista, że nie ma co. Słyszałyśmy to tysiąc razy i jeszcze tysiąc razy usłyszymy, wykrzykują ją wszystkie memy motywacyjne i jest już tak wyeksploatowana, że aż trąci banałem. A jednak okazuje się, że hasła hasłami, a życie sobie i ciągle wiele dojrzałych pań nie daje temu wiary.
Znajoma coachini biznesu powiedziała mi, że często zwracają się do niej kobiety po czterdziestce i pięćdziesiątce, które jęczą, że chciałyby coś zmienić w swoim życiu, najlepiej życie i prawie zawsze w tych rozmowach pada „ale już chyba za późno”. A jej ręce opadają, bo ma już tego dosyć. Do roboty, a nie jęczeć!
Dzwonię do koleżanki prawie pięćdziesiątki, która po latach zajmowania się domem i trójką dzieci wreszcie startuje z własną działalnością, o której tak marzyła. Pytam jak się czuje. „Eee, no niby dobrze, ale czy to jeszcze ma sens? Już bliżej niż dalej…”
I mnie ręce też opadły, bo ja nie rozumiem. Kobieta 50-60 letnia ma dzisiaj przed sobą około 20-25 lat, a może i więcej. To szmat czasu. Jest nadal w pełni sił, a od jej stylu życia zależy na jak długo tych sił i zdrowia starczy. WSZYSTKIE, absolutnie wszystkie kobiety (mężczyźni też oczywiście), które realizują swoje życiowe pasje mówią, że daje to niesamowitą energię i życie wydłuża. I czy warto tak po prostu machnąć na to ręką? Warto się poddać? Rzucić ręcznik przed czasem? Z wygody, lenistwa czy zaniechania? Czy nie warto pokonać lęku, który jest największym blokerem zmian?
Zastanawianie się nad własnym życiem jest w dzisiejszych czasach czymś normalnym. Wszyscy chcemy być szczęśliwi i zadowoleni i prawie zawsze w którymś momencie życia odkrywamy, że nie do końca jesteśmy i chętnie byśmy coś zmienili. Czasem jest to coś małego, czasem mamy ochotę na rewolucję. Niektórzy idą za głosem serca, inni nie.
Mam wrażenie, że to zwłaszcza kobiety mają tendencję do okopywania się w grajdołku swoich przekonań i zasłaniania się szczelnym parawanem przed możliwością zmian. A raczej przed podejmowaniem kroków, które te zmiany mogłyby wprowadzić. Wystawiają transparent z dobrze znanym i jakże zgranym duetem: „już za późno, jestem już za stara na (tu wpisać: szczęście, zmianę zawodu, własny biznes, miłość, podróże, realizację pasji, naukę itd. itp.).”
Nie są do końca szczęśliwe tam, gdzie są, niespecjalnie są zadowolone ze swojego życia, ale te dwa stwierdzenia załatwiają im alibi na bezczynność. Narzekanie jest dużo prostsze, nie wiąże się z tym żadne ryzyko (chyba, że ucieczki wymęczonych słuchaczy) i nie wymaga wysiłku. Wyżej wymieniona coachini opowiadała mi, że na jej warsztaty przychodzą dojrzałe kobiety, ale bardzo często tylko raz, wyżalają się, a kiedy ona zachęca je do działania, więcej się nie pojawiają.
Wydaje mi się, że grupa kobiet 40+ świadomych swoich niezaspokojonych potrzeb jest dość spora. Mamy poczucie spełnionych obowiązków rodzinnych i społecznych, a jakże mało zrealizowanych pragnień osobistych … To nas uwiera, to nas męczy, bo dojrzewając w latach, dojrzałyśmy do potrzeby zaspokojenia własnego „ja”. I teraz jest czas, żeby te pragnienia spełniać. I uwierzmy, że NAPRAWDĘ NIE JEST ZA PÓŹNO. Wręcz przeciwnie, teraz jest NAJLEPIEJ.
Czy chcemy potem żałować? Żyć w narastającej frustracji? Przecież liczne badania socjologiczne wykazały, że u schyłku życia dużo bardziej żałuje się tego, czego się NIE ZROBIŁO, niż tego, co się zrobiło, choćby to nawet były rzeczy straszne.
To właśnie to powiedzenie dało mi do myślenia, kiedy skończyłam czterdziestkę i moje życie zaczęło mnie uwierać. Czułam wyraźnie, że nie wszystko jest tak jakbym chciała, że brakuje mi pewnych spraw i że chciałabym to i owo zmienić. Czułam, że jeśli nic z tym nie zrobię, to będzie mi bardzo bardzo źle. Pamiętałam też moją ukochaną babcię, która często wylewała przy mnie swoje żale, ile rzeczy w życiu jej przepadło, ile talentów zmarnowała, czego nie zrobiła. Zrozumiałam, że nie chcę żałować tak jak ona.
Chciałam zmian, ale jak większość z nas bałam się. I dlatego przez wiele lat odkładałam wykonanie pewnych ruchów, założenie bloga, pisanie książki, bardziej świadome życie – jeszcze nie teraz, jak będę miała więcej pieniędzy, więcej czasu, więcej luzu. Znane wymówki. Co mnie przekonało?
Najpierw w moje ręce trafiła książka Julii Cameron „Droga artysty” (wtedy czytałam ją po angielsku, w Polsce ukazała się pod koniec 2013 r.), w której autorka rozprawia się z wieloma przekonaniami blokującymi nasze głowy przed podjęciem działania (pieniądze, czas, wiek). Również z mitem „za późno”. Na pytanie: „Czy wiesz ile będę miał lat kiedy nauczę się grać na fortepianie ?” odpowiada: „Tyle samo, co wtedy, kiedy się nie nauczysz”. Proste i logiczne, prawda? “Jestem za stary” to taktyka uniku” – pisze Cameron. „Stosuje się ją zawsze, gdy chce się uniknąć stanięcia twarzą w twarz ze strachem.” Polecam tę książkę wszystkim zablokowanym i lękającym się. Nie tylko artystom, choć o wyzwalaniu kreatywnego potencjału w niej najwięcej.
A potem była cała seria wydarzeń – znaków. Niewiarygodny wypadek w Warszawie, gdzie samobójca spadł na przechodzącą ulicą dziewczynę i złamał jej kręgosłup, przerywając nie tylko rdzeń kręgowy, ale i fajne życie. Pomyślałam sobie, jakie to wszystko kruche i że naprawdę nie znamy dnia ani godziny. I to było przebudzenie. Ugruntowane przez wzruszającą historię chorej na raka Kasi Markiewicz, która pomimo choroby spełniła swoje marzenie o śpiewaniu i wystąpiła w The Voice of Poland. Kilka miesięcy później zmarła. Czytałam potem rozmowę z Kasią w Wysokich Obcasach. Ależ to była ciepła i dzielna kobieta. Oto co powiedziała na końcu wywiadu: „Tak niewiele trzeba, żeby mieć radochę, a my ciągle coś odkładamy na później. Że jeszcze zdążymy, że jeszcze kiedyś, a teraz nie mamy pieniędzy, nie możemy wziąć urlopu. Guzik prawda. Mam ochotę krzyczeć do ludzi: „Ruszcie tyłki z kanap, nie marnujcie już czasu!”
Potem przedwczesna śmierć Ani Przybylskiej, którą opłakiwała cała Polska, a wreszcie spotkanie z koleżanką (41 lat), której nie widziałam rok, a ona przez ten rok dowiedziała się, że ma raka jajnika, przeszła trzy chemie, była przed operacją i śmiertelnie się bała. Do tej pory pamiętam jej pełne strachu oczy bez rzęs i głowę w peruce. I to był dla mnie wstrząs. Czego JA się boję? Czym jest MÓJ strach wobec jej ? I na co jeszcze chcę czekać? Aż i mnie odpukać coś dopadnie i będzie za późno?
Bo śmierć i choroba to jedyne przypadki, kiedy już JEST ZA PÓŹNO. I jest wtedy bardzo bardzo smutno. Ale tak nie musi być.
Jeśli spróbujesz, to być może za kilka lat, może za dziesięć – spełnisz swoje marzenia i będziesz szczęśliwsza niż dziś, jeśli ich nie spełnisz, przynajmniej będziesz wiedziała, że próbowałaś i to też da ci poczucie siły; jeśli nie spróbujesz, będziesz w tym samym miejscu i o kilka lat starsza, ale być może sfrustrowana i pełna żalu.
Nie odkładaj na jutro, na poniedziałek, na następny rok, na PÓŹNIEJ. Bo później może nie przyjść. Weź głęboki oddech i skacz. Pokonaj swój lęk. WARTO. Ale o tym następnym razem.
38 komentarzy
Wzruszyłam się Ela, pobudziłaś tym tekstem wiele emocji choć codziennie mierzę się ze swoim strachem a mimo tego działam, jak usłyszałyśmy na Zlocie „Bój się i rób”.
Bardzo jestem ciekawa Twojej opowieści, która ma nastąpić dalej.
Coraz bardziej lubię czytać Twoje wpisy 🙂
Dziękuję!
Ja też dziękuję Justyna! Cieszę się, że się podobało. To był bardzo emocjonalny tekst i dla mnie. Myślę, że to są ważne tematy, a lęk jest chyba jednym z najważniejszych. Dla wszystkich. Tekst w przygotowaniu.
Wzruszyłam się Ela, pobudziłaś tym tekstem wiele emocji choć codziennie mierzę się ze swoim strachem a mimo tego działam, jak usłyszałyśmy na Zlocie „Bój się i rób”.
Bardzo jestem ciekawa Twojej opowieści, która ma nastąpić dalej.
Coraz bardziej lubię czytać Twoje wpisy 🙂
Dziękuję!
Ja też dziękuję Justyna! Cieszę się, że się podobało. To był bardzo emocjonalny tekst i dla mnie. Myślę, że to są ważne tematy, a lęk jest chyba jednym z najważniejszych. Dla wszystkich. Tekst w przygotowaniu.
wyjątkowy tekst. Ja zauważyłam i przetestowałam, że większość ludzi tak naprawdę woli narzekać niż coś zmienić w swoim życiu. Tak jak napisałaś, gdy zachęca się ich do działania, daje gotowe rozwiązania, oni nic z nimi nie robią…
Dziękuję. Narzekanie jest najprostsze i „usprawiedliwia” pasywne podejście. Zawsze znajdzie się jakaś wymówka. Ostatnio chyba jednak coś drgnęło i kobiety zaczynają działać i brać sprawy w swoje ręce. Właśnie piszę o tym nowy tekst.
wyjątkowy tekst. Ja zauważyłam i przetestowałam, że większość ludzi tak naprawdę woli narzekać niż coś zmienić w swoim życiu. Tak jak napisałaś, gdy zachęca się ich do działania, daje gotowe rozwiązania, oni nic z nimi nie robią…
Dziękuję. Narzekanie jest najprostsze i „usprawiedliwia” pasywne podejście. Zawsze znajdzie się jakaś wymówka. Ostatnio chyba jednak coś drgnęło i kobiety zaczynają działać i brać sprawy w swoje ręce. Właśnie piszę o tym nowy tekst.
Zawsze żyłam na maxa. A od 4,5 roku (po diagnozie onkologicznej i 10 mies. intensywnego leczenia z przeszczepieniem szpiku), żyję na maxa do kwadratu.
I polecam – jak nie chcesz żałować sąsiadce, weź życie w swoje ręce 😀
zmiany zaczynają się od nas – ale póki tego nie zrozumiesz i nie zaakceptujesz, nie rób nic na siłę. Odnajdź się w tym. Zbyt wiele osób usiłuje się zmieniać według promowanych „wzorców” i jadą przyjętym modelem jak koń pociągowy z klapkami na oczach. Przez brak spójności – budzi to wyłącznie ich frustrację, często też porażkę i wracają do punktu wyjścia. I uważają że niepotrzebnie podjęli wyzwanie i że zmiany są złe. Są dobre, o ile odnajdziemy je w sobie, a nie w cudzym portfolio 😉
Tak więc znajdź zmianę w sobie – nie patrz na innych i ruszaj do działania!
Pełna zgoda Sybillo! Trzeba wierzyć i być szczerze połączonym ze zmianami, które się podejmuje, inaczej nic z tego nie wyjdzie. Niemniej , ja bardzo zachęcam kobiety dojrzałe do tego, aby brały sprawy w swoje ręce, póki jeszcze mogą, żeby później nie żałowały. Nie znoszę narzekania i podejścia „za późno, nie da się” itp. Da się, ja jestem w tej chwili na zakręcie życiowym, ale działam! I widzę światło. Powodzenia!
uwiera nas cale pokolenie kobiet za nami….wychowanie ..kobiety nie były wychowywane na bycie niezależną a na bycie dobrą żoną, teraz to się zmienia ale myślę, że przekonania mam czy może bardziej babć utknęły w nas mocno i tkwią mimo pędu do własnego rozwoju…a wkodowane przekonania ,ze 40!!! ze 50 tka to już starość!!! Sama pamiętam jak patrzyłam an ciocie 50 latki jakie to One stare..ha, ha…Teraz czasy się zmieniają w szybkim tempie i super, kobiety się zmieniają w szybkim tempie..teraz 40 , 50 i dalej są tak super zadbane!! piękne wciąż atrakcyjne….a co do tego , że nigdy na nic nie jest za późno zgadzam się w pełni.Właśnie pisałam dziś tez o tym na swym blogu:)
pozdrawiam cieplutko
Cieszę się, że się rozumiemy 🙂
Moim zdaniem jednak na wiele rzeczy jest w pewnych momentach za późno i trzeba sobie z tego zdawać sprawę, że jednak nie wszystko uda nam się w życiu zrobić. Taki zabawny prosty przykład – zawsze chciałam sobie poskakać na wielej trampolinie takiej z szelkami, ale nigdy nie było mnie na to stać. Dziś mam kasę na zakup własnej trampoliny, ale po 3 porodach musiałabym skakać w pampersie, a to już nie to. Mamy małą trampolinę i czasem sobie brykam, ale muszę ostrożnie. Z tego samego powodu nie skoczę na bungee. W wieku 40 lat nie rozpocznę studiów medycznych ani nie dostane pracy jako patolog, który to zawód ostatnimi laty zaczął mnie fascynować. Nie znaczy to oczywiście, że zamierzam siedzieć i biadolić, bo jest całkiem spora ilość rzeczy, które mogą sie udać, a próba nie strzelba. Sie nie uda to spróbujemy czegoś innego. Cały czas (szczególnie ostatnie lata) spełniam swoje kolejne marzenia i zachcianki, a lista bynajmniej nie maleje. W ciągu 40 lat mojego życia zdarzyło sie bardzo wiele, bo 40 lat to dużo czasu. Jednak zauważyłam że ludzie żyją nawet to 100 lat, czyli jest szansa że przede mną jeszcze drugie tyle. Nie wierzę za bardzo w życie po śmierci (choć nie wykluczam) i wolę wykorzystać to życie na tyle na ile się da 🙂 Dopiero po 30tce zrozumiałam, że w spełnianiu marzeń najbardziej ograniczają nas inni ludzie, którzy mówią nam jak żyć i co robić, co wypada, co trzeba, ale do jasnego grzyba to jest moje życie i mogę robić z nim co chcę i robię.
Czy ja wiem, czy tak „wiele”? Na pewno na urodzenie dziecka jest limit, pewnie na różne skoki i wygibasy, jak ktoś ma problem zdrowotny… A poza tym tak jak napisałaś – nie wszystko udaje się zrobić w jednym życiu i trzeba się z tym pogodzić. Coś się uda, a coś nie. Nie znam nikogo, komu by WSZYSTKO wyszło według zamierzeń i wszystko udało się wtłoczyć we własną biografię. Zwłaszcza kobietom, które mają dzieci i wiadomo, co to oznacza. Z tą medycyną to nie wiem, bo właściwie dlaczego nie można zacząć takich studiów w wieku lat 40? Moja mama ma lat 76, jest lekarzem i cały czas pracuje na pełen etat! Uwielbia swoją pracę, pacjenci uwielbiają ją, dyrektor przychodni osobiscie zabiega o to, aby nie odchodziła! Mój znajomy skończył psychiatrię, potem przez 30 lat nie pracował w zawodzie, a po 55-tce się „odświeżył” i pracuje w szpitalu. Mnie najbardziej chodziło o takie mentalne podejście, „że za stara”, „że za późno” – czasem nawet na bardzo prozaiczne rzeczy, nową pracę, nowy związek, daleką podróż, od dawna odkładane hobby… irytuje mnie ta zgnuśniałość duchowa, lekceważenie własnego życia, negowanie jego uroków, poddanie się przed czasem – „bo za stara” – to co, już tylko powolne czekanie na koniec??? Na szczęście chyba coraz mniej takich postaw, a coraz więcej radości i chęci brania spraw w swoje ręce… Oby!
Co do studiów to teoretycznie pewnie można, ale ja pisałam o sobie – pracująca fizycznie matka trójki dzieci mieszkająca w Belgii – nie dałabym fizycznie rady. Już nauka nowego języka jest diabelnie męcząca (po 2 latach musiałam zrobić przerwę bo padałam z przemęczenia, we wrześniu wracam ale po kilku miesiącach dużo zapomniałam mimo że mówię cały czas w tym języku – pamięć już nie ta co 20 lat temu hebe). Zaczęłam kurs prawa jazdy i cholera w obcym języku jest strasznie trudno ogarnąć teorię. Uczę się z nastocórkami czasem z biologii i wszystko czego nauczyłam się na biol-chemie muszę uczyć się od nowa po niderlandzku a na drugi tydzień już połowy nie pamiętam 🙂 Stąd wiem że poważne studia już nie dla mnie. I chodziło mi o to że wiele osób porwawszy się z motyką na słońce może się zniechęcić potem na zawsze. Chodzi mi więc o trzeźwe spojrzenie na rzeczywistość zanim się człowiek za coś zabierze. Jednak cały czas jestem za tym by próbować różnych rzeczy, by coś robić dla siebie, by się cieszyć życiem
Chciałabym tylko zwrócic uwagę, że Ty piszesz z punktu widzenia 40-latki, ja z punktu widzenia 50-latki i to jest pewna różnica. Jak ja miałam 40-tkę, to nie wiedziałam, co mam z głową zrobić, żeby wszystko ogarnąć. Dziecko, własną działalność, dom. Też odkładałam marzenia „na później”, bo nie było możliwości. To jest dzisiaj bardzo intensywny czas dla kobiety. Po 50-tce to się trochę uspakaja, już chociażby dlatego, że dzieci dorosłe i pojawia się pewna przestrzeń na własne działania. Niemniej zgadzam się z tym, o czym piszesz na końcu – ważne jest, zeby mimo wszystko znajdować czas na robienie czegoś dla siebie, choćby w minimalnym zakresie, żeby właśnie umieć cieszyć się życiem w tych warunkach, jakie się ma! Powodzenia!!!
Moim zdaniem jednak na wiele rzeczy jest w pewnych momentach za późno i trzeba sobie z tego zdawać sprawę, że jednak nie wszystko uda nam się w życiu zrobić. Taki zabawny prosty przykład – zawsze chciałam sobie poskakać na wielej trampolinie takiej z szelkami, ale nigdy nie było mnie na to stać. Dziś mam kasę na zakup własnej trampoliny, ale po 3 porodach musiałabym skakać w pampersie, a to już nie to. Mamy małą trampolinę i czasem sobie brykam, ale muszę ostrożnie. Z tego samego powodu nie skoczę na bungee. W wieku 40 lat nie rozpocznę studiów medycznych ani nie dostane pracy jako patolog, który to zawód ostatnimi laty zaczął mnie fascynować. Nie znaczy to oczywiście, że zamierzam siedzieć i biadolić, bo jest całkiem spora ilość rzeczy, które mogą sie udać, a próba nie strzelba. Sie nie uda to spróbujemy czegoś innego. Cały czas (szczególnie ostatnie lata) spełniam swoje kolejne marzenia i zachcianki, a lista bynajmniej nie maleje. W ciągu 40 lat mojego życia zdarzyło sie bardzo wiele, bo 40 lat to dużo czasu. Jednak zauważyłam że ludzie żyją nawet to 100 lat, czyli jest szansa że przede mną jeszcze drugie tyle. Nie wierzę za bardzo w życie po śmierci (choć nie wykluczam) i wolę wykorzystać to życie na tyle na ile się da 🙂 Dopiero po 30tce zrozumiałam, że w spełnianiu marzeń najbardziej ograniczają nas inni ludzie, którzy mówią nam jak żyć i co robić, co wypada, co trzeba, ale do jasnego grzyba to jest moje życie i mogę robić z nim co chcę i robię.
Czy ja wiem, czy tak „wiele”? Na pewno na urodzenie dziecka jest limit, pewnie na różne skoki i wygibasy, jak ktoś ma problem zdrowotny… A poza tym tak jak napisałaś – nie wszystko udaje się zrobić w jednym życiu i trzeba się z tym pogodzić. Coś się uda, a coś nie. Nie znam nikogo, komu by WSZYSTKO wyszło według zamierzeń i wszystko udało się wtłoczyć we własną biografię. Zwłaszcza kobietom, które mają dzieci i wiadomo, co to oznacza. Z tą medycyną to nie wiem, bo właściwie dlaczego nie można zacząć takich studiów w wieku lat 40? Moja mama ma lat 76, jest lekarzem i cały czas pracuje na pełen etat! Uwielbia swoją pracę, pacjenci uwielbiają ją, dyrektor przychodni osobiscie zabiega o to, aby nie odchodziła! Mój znajomy skończył psychiatrię, potem przez 30 lat nie pracował w zawodzie, a po 55-tce się „odświeżył” i pracuje w szpitalu. Mnie najbardziej chodziło o takie mentalne podejście, „że za stara”, „że za późno” – czasem nawet na bardzo prozaiczne rzeczy, nową pracę, nowy związek, daleką podróż, od dawna odkładane hobby… irytuje mnie ta zgnuśniałość duchowa, lekceważenie własnego życia, negowanie jego uroków, poddanie się przed czasem – „bo za stara” – to co, już tylko powolne czekanie na koniec??? Na szczęście chyba coraz mniej takich postaw, a coraz więcej radości i chęci brania spraw w swoje ręce… Oby!
Co do studiów to teoretycznie pewnie można, ale ja pisałam o sobie – pracująca fizycznie matka trójki dzieci mieszkająca w Belgii – nie dałabym fizycznie rady. Już nauka nowego języka jest diabelnie męcząca (po 2 latach musiałam zrobić przerwę bo padałam z przemęczenia, we wrześniu wracam ale po kilku miesiącach dużo zapomniałam mimo że mówię cały czas w tym języku – pamięć już nie ta co 20 lat temu hebe). Zaczęłam kurs prawa jazdy i cholera w obcym języku jest strasznie trudno ogarnąć teorię. Uczę się z nastocórkami czasem z biologii i wszystko czego nauczyłam się na biol-chemie muszę uczyć się od nowa po niderlandzku a na drugi tydzień już połowy nie pamiętam 🙂 Stąd wiem że poważne studia już nie dla mnie. I chodziło mi o to że wiele osób porwawszy się z motyką na słońce może się zniechęcić potem na zawsze. Chodzi mi więc o trzeźwe spojrzenie na rzeczywistość zanim się człowiek za coś zabierze. Jednak cały czas jestem za tym by próbować różnych rzeczy, by coś robić dla siebie, by się cieszyć życiem
Chciałabym tylko zwrócic uwagę, że Ty piszesz z punktu widzenia 40-latki, ja z punktu widzenia 50-latki i to jest pewna różnica. Jak ja miałam 40-tkę, to nie wiedziałam, co mam z głową zrobić, żeby wszystko ogarnąć. Dziecko, własną działalność, dom. Też odkładałam marzenia „na później”, bo nie było możliwości. To jest dzisiaj bardzo intensywny czas dla kobiety. Po 50-tce to się trochę uspakaja, już chociażby dlatego, że dzieci dorosłe i pojawia się pewna przestrzeń na własne działania. Niemniej zgadzam się z tym, o czym piszesz na końcu – ważne jest, zeby mimo wszystko znajdować czas na robienie czegoś dla siebie, choćby w minimalnym zakresie, żeby właśnie umieć cieszyć się życiem w tych warunkach, jakie się ma! Powodzenia!!!
Dokładnie tak! Trzeba życie brać garściami. Swoje marzenia zaczęłam spełniać po czterdziestce, bo już mogłam. Ostatnie moje wariactwo to przejażdżka na rollercoasterze i właśnie skok na bungee. Po czterdziestce zaczęłam chodzić na fitness, zaczęłam uczyć się nowego języka i jeździć po świecie. Można , naprawdę ! Skoro ja mogłam, a jestem wielkim tchórzem , to może każdy. Siła jest kobietą , jak to mówią.
Super! I tak trzeba żyć!
Mam wrażenie, że to „już za późno” nie zależy do końca od wieku. Jedna ma 60 lat i jeszcze nauczy się jezdzić na nartach inna ma 30ci i powie, że dla niej nauka angielskiego już nie jest dobrym pomysłem, bo ona jest „za stara”.
Za starym to można być na balet, albo na zawodową gimnastykę artystyczna.
Niektórzy lubią sobie stawiać ograniczenia, bo to wygodniejsze niż przyznać się, ze się po prostu nie chce.
pozdrawiam.
Czasem zależy czasem nie. Niektórym się niesamowicie mentalność zmienia, jak im z przodu wyskoczą pewne cyfry. Jak maja 3, to jeszcze w coś tam wierzą, ale jak wyskoczy ta nieszczęsna 5 albo więcej, to już kaput i rozkład. Sami się w grobie zakopują. Ale czasem jest tak jak piszesz – mental jest młody choćby i 8 z przodu była. Ja bardzo lubię powiedzenie Benjamina Franklina: „Niektórzy umierają w wieku lat 25, tylko z pochówkiem czekają do 70-tki
Możliwe, że tak, ale skłonności do „za późno i nie da się” wystepują już wcześniej, nawet koło 30. Potem jest już tylko gorzej, chyba, ze się człowiek sam ocknie i pomyśli, hej, coś tu jest nie tak, a niby dlaczego ma być już za późno? Wtedy będzie uratowany 🙂
Jedno jest pewne, czy 30 czy 50 czy 100 – wszystko mamy w głowie i co tam widzimy i jak pokierujemy tym centrum dowodzenia – to już zależy tylko od nas! Ja mimo wszystko wierze, ze można przejść transformacje i nawrócić się z drogi niewiary czy jak piszesz „ocknąć się” i zacząć żyć , a nie tylko egzystować 🙂
Nie zgadzam się z tym, że jest za późno na zmiany. Zdecydowałam się na studia psychologiczne w wieku 43 lat 🙂 Czytałam „Drogę artysty”, ale chyba najbardziej inspirujące było dla mnie przeliczenie czasu do emerytury – muszę pracować jeszcze raz tyle, więc chyba warto coś zmienić, skoro się tego pragnie. I zbieram dobre historie: Ewa Woydyłło, Mary Hobs…
Ależ absolutnie tak! Ja też uważam, że nie jest za późno na zmiany, nawet po 60-tce, a co dopiero mówić po 40-tce… 🙂 Chyba, że są sytuacje zdrowotne czy jakieś totalne katastrofy życiowe. A poza tym naprawdę to zależy tylko od nas, od naszej silnej woli i determinacji.
Mam wrażenie, że to „już za późno” nie zależy do końca od wieku. Jedna ma 60 lat i jeszcze nauczy się jezdzić na nartach inna ma 30ci i powie, że dla niej nauka angielskiego już nie jest dobrym pomysłem, bo ona jest „za stara”.
Za starym to można być na balet, albo na zawodową gimnastykę artystyczna.
Niektórzy lubią sobie stawiać ograniczenia, bo to wygodniejsze niż przyznać się, ze się po prostu nie chce.
pozdrawiam.
Czasem zależy czasem nie. Niektórym się niesamowicie mentalność zmienia, jak im z przodu wyskoczą pewne cyfry. Jak maja 3, to jeszcze w coś tam wierzą, ale jak wyskoczy ta nieszczęsna 5 albo więcej, to już kaput i rozkład. Sami się w grobie zakopują. Ale czasem jest tak jak piszesz – mental jest młody choćby i 8 z przodu była. Ja bardzo lubię powiedzenie Benjamina Franklina: „Niektórzy umierają w wieku lat 25, tylko z pochówkiem czekają do 70-tki
Możliwe, że tak, ale skłonności do „za późno i nie da się” wystepują już wcześniej, nawet koło 30. Potem jest już tylko gorzej, chyba, ze się człowiek sam ocknie i pomyśli, hej, coś tu jest nie tak, a niby dlaczego ma być już za późno? Wtedy będzie uratowany 🙂
Jedno jest pewne, czy 30 czy 50 czy 100 – wszystko mamy w głowie i co tam widzimy i jak pokierujemy tym centrum dowodzenia – to już zależy tylko od nas! Ja mimo wszystko wierze, ze można przejść transformacje i nawrócić się z drogi niewiary czy jak piszesz „ocknąć się” i zacząć żyć , a nie tylko egzystować 🙂
Dokładnie tak! Trzeba życie brać garściami. Swoje marzenia zaczęłam spełniać po czterdziestce, bo już mogłam. Ostatnie moje wariactwo to przejażdżka na rollercoasterze i właśnie skok na bungee. Po czterdziestce zaczęłam chodzić na fitness, zaczęłam uczyć się nowego języka i jeździć po świecie. Można , naprawdę ! Skoro ja mogłam, a jestem wielkim tchórzem , to może każdy. Siła jest kobietą , jak to mówią.
Super! I tak trzeba żyć!
uwiera nas cale pokolenie kobiet za nami….wychowanie ..kobiety nie były wychowywane na bycie niezależną a na bycie dobrą żoną, teraz to się zmienia ale myślę, że przekonania mam czy może bardziej babć utknęły w nas mocno i tkwią mimo pędu do własnego rozwoju…a wkodowane przekonania ,ze 40!!! ze 50 tka to już starość!!! Sama pamiętam jak patrzyłam an ciocie 50 latki jakie to One stare..ha, ha…Teraz czasy się zmieniają w szybkim tempie i super, kobiety się zmieniają w szybkim tempie..teraz 40 , 50 i dalej są tak super zadbane!! piękne wciąż atrakcyjne….a co do tego , że nigdy na nic nie jest za późno zgadzam się w pełni.Właśnie pisałam dziś tez o tym na swym blogu:)
pozdrawiam cieplutko
Cieszę się, że się rozumiemy 🙂
Zawsze żyłam na maxa. A od 4,5 roku (po diagnozie onkologicznej i 10 mies. intensywnego leczenia z przeszczepieniem szpiku), żyję na maxa do kwadratu.
I polecam – jak nie chcesz żałować sąsiadce, weź życie w swoje ręce 😀
zmiany zaczynają się od nas – ale póki tego nie zrozumiesz i nie zaakceptujesz, nie rób nic na siłę. Odnajdź się w tym. Zbyt wiele osób usiłuje się zmieniać według promowanych „wzorców” i jadą przyjętym modelem jak koń pociągowy z klapkami na oczach. Przez brak spójności – budzi to wyłącznie ich frustrację, często też porażkę i wracają do punktu wyjścia. I uważają że niepotrzebnie podjęli wyzwanie i że zmiany są złe. Są dobre, o ile odnajdziemy je w sobie, a nie w cudzym portfolio 😉
Tak więc znajdź zmianę w sobie – nie patrz na innych i ruszaj do działania!
Pełna zgoda Sybillo! Trzeba wierzyć i być szczerze połączonym ze zmianami, które się podejmuje, inaczej nic z tego nie wyjdzie. Niemniej , ja bardzo zachęcam kobiety dojrzałe do tego, aby brały sprawy w swoje ręce, póki jeszcze mogą, żeby później nie żałowały. Nie znoszę narzekania i podejścia „za późno, nie da się” itp. Da się, ja jestem w tej chwili na zakręcie życiowym, ale działam! I widzę światło. Powodzenia!