Zaczęło się od tego, że pod koniec kwietnia Małgorzata usłyszała Ewę Langer w TOK FM. Ewa opowiadała o obozach rockowych dla nastolatek w wieku 14-18 lat i o pierwszej edycji wyjazdowej rock campu dla starych dziewczyn. Pisałam o tym tutaj: http://fajna-baba-nie-rdzewieje.pl/czy-pani-jeszcze-moze-zostac-rockmenka-czyli-o-obozach-rockowych-dla-starszych-dziewczyn/ Gośka natychmiast się tym zainteresowała i opowiedziała o audycji Elżbiecie. Eli nie trzeba było długo namawiać. Kiedy Ewa dowiedziała się, że ma dwie kandydatki na rockmenki w wieku 66 i 69 lat, bez wahania przyjęła je na obóz. W końcu, zgodnie z filozofią dziewczyńskich obozów rockowych grania można uczyć się i do setki. Rozbroiła ją odpowiedź Małgosi: „Chcę nauczyć się grać na perkusji, żeby rozładowywać nadmiar energii”. Elżbieta zdecydowała się na bas. Ma w domu gitarę klasyczną, która od dawna prosi się o to, żeby na niej zagrać.
I tak Ela i Małgosia w połowie lipca spakowały się w samochód i wylądowały w Nowicy, malutkiej, ukrytej pośród gór wiosce łemkowskiej w Beskidzie Niskim, która znana jest z imprez sztuki alternatywnej. Dzisiaj zamieszkują ją potomkowie dawnych mieszkańców i różni uciekinierzy od cywilizacji, żyjący po swojemu, w kontrze do trendów i pogoni za pieniędzmi. W innym rytmie dnia i w bliskim kontakcie z przyrodą.
– Skąd ten „szalony” pomysł? – pytam Elżbietę i Małgorzatę, kiedy spotykamy się w kawiarni na warszawskim Ursynowie. – Tej audycji w TOK FM mogło wysłuchać tysiąc innych kobiet, pojechałyście tylko wy.
– Kocham żyć i żeby się nie nudzić, muszę być w ciągłym ruchu – odpowiada Małgosia, po której kompletnie nie widać, że ma 69 lat. Krótko obcięte, postawione na żel srebrne włosy dodają jej młodzieńczego wigoru, ma w uszach kolorowe kolczyki, na przegubach dłoni kilka bransoletek. Ubrana jest w czarne luźne spodnie do pół łydki i top z odkrytymi ramionami. Mówi szybko i zdecydowanie.
– Im jestem starsza, tym bardziej mnie nosi, bo mam bolesną świadomość, że zegar tyka. Mam troje wnucząt w wieku 5, 7 i 9 lat, które dopiero „oswajają” muzykowanie. Jedno ćwiczy grę na pianinie, drugie na gitarze, a najmłodszy na perkusji. W przyszłym roku w czerwcu kończę siedemdziesiątkę. Chciałabym urządzić rodzinny koncert jubileuszowy, na którym zagralibyśmy razem w jednym zespole.
– A ja jestem otwarta na propozycje – mówi Ela. – Dlaczego by nie spróbować czegoś nowego i w miłym towarzystwie? Poza tym lubię muzykę.
Elżbieta to ta spokojniejsza w tym duecie. Mniej mówi, ale kiedy opowiada o Luccioli to widzę figle w oczach, jak u nastolatki. Ubrana jest w zwiewną niebiesko-białą tunikę i białe spodnie, elegancko i z klasą, ale na luzie. Sama przyznaje, że jest trochę leniwa i potrzebuje kogoś, kto ją wyciągnie z domu. Tym kimś jest najczęściej Gośka.
Znają się od 20 lat. I od tych 20 lat to Małgosia wymyśla różne przedsięwzięcia i rzuca pomysłami, a Ela je akceptuje. Poznały się w warszawskim Klubie Turystycznym „Grupa Agrykola” na wyjeździe narciarskim. Potem wielokrotnie jeszcze wyjeżdżały z Agrykolą i na narty, i na żagle, na spływy kajakowe, wycieczki rowerowe albo łażenie po górach. W kraju i za granicą. Teraz też nie odpuszczają. Co roku w maju jeżdżą na wędrówki po górach z PTTK Tarnów (choć dla Elżbiety, z uwagi na endoprotezę kolana są to raczej wędrówki po dolinach), zwiedzają Polskę i świat. Jeździły po Europie, były razem w Meksyku, Gwatemali, Hondurasie, Gambii i w Iranie, tej jesieni wybierają się do Kenii. Gośka jeździła po Chinach i Indiach, a Ela z córką po Tajlandii, Malezji i Indonezji.
Podróże to nowa pasja Elżbiety. Wreszcie ma na to czas, a po sprzedaży mieszkania, które zostało jej po rozwodzie, również pieniądze. Z wykształcenia jest informatykiem, większość życia przepracowała w banku. Dlatego teraz łatwiej jej łapać nowe technologie. Uwielbia elektroniczne gadżety, smartwatch – najnowsza zabawka, co jakiś czas wyświetla jej przypominajkę: „Rusz się!”. No to się ruszam – śmieje się Ela. – Trzeba, bo kocham słodycze. Chyba widać – podsumowuje.
Małgorzata jest po rehabilitacji na warszawskim AWF-ie i nadal pracuje. Od 10 lat cztery razy w tygodniu prowadzi gimnastykę o profilu rehabilitacyjnym w klubie fitness Puella na Ursynowie.
– Ja to kocham – mówi. – To jest moja praca i pasja. Chce mi się wyjść z domu bez względu na pogodę i przebijać przez korki na drugi koniec miasta. Poza tym jestem pasjonatką kina, z którego mogę niemal nie wychodzić; gaśnie światło, zapadam się w fotel i odlatuję! Aktywność wyniosłam z domu, wpoili mi to rodzice. W tym duchu chowałam też syna, a teraz zarażam własnym przykładem wnuczęta. – Kiedy przyjeżdżam pobyć trochę z wnukami, to syn nie mówi „Babcia, pilnuj dzieci”, tylko „dzieci pilnujcie babci”.
Śmieję się głośno, bo kiedy patrzę na Małgorzatę, to wierzę, że tak jest. Dawno nie spotkałam tak żywiołowej osoby.
– Czy przed wyjazdem na obóz albo w drodze nie miałyście żadnych obaw, że to jednak nie dla was?
Elżbieta: – Z Warszawy jechały z nami jeszcze dwie dziewczyny, młodsze od nas i tak nam się dobrze przez całą drogę gadało, że w ogóle nie myślałyśmy o tym, co nas czeka.
Małgorzata: – A poza tym zmyliła nas nazwa: „dla starych dziewczyn”. Myślałyśmy, że to będą baby w naszym wieku, a przynajmniej zbliżonym. Ewa nie powiedziała, od kiedy się to „stare” zaczyna. A na obozie okazało się, że „stare” zaczyna się od 19 roku życia! Gdybym to wiedziała wcześniej, to może bym się nad tym zastanowiła… Później rozmawiałyśmy o tym z Ewą i zmieniła tę nazwę na „dla starszych dziewczyn”. W pewnym wieku źle się reaguje na słowo „stara”. Określenie „Nierdzewne” jest sympatyczne, ale „stara” już mniej.
E: – Żadna baba nie chce być stara! Starość kojarzy się z niedołęstwem, „stara baba” jest zgorzkniała i zrzędliwa. My nie czujemy się stare.
– Na obozie byłyście najstarsze. Jak zostałyście przyjęte przez pozostałe uczestniczki?
M: – Z wielką otwartością. Początkowo, zwłaszcza te młodsze, były trochę spięte i nie wiedziały jak się do nas zwracać, ale potem było już z górki.
E: – Nigdy nie czułam się gorsza, bo starsza. Atmosfera była tak dobra, że nie wstydziłam się niczego, nawet tego, że okropnie fałszuję, a jak mi podczas próby generalnej pękła struna, to dziewczyny od razu mi pomogły. No i mam nowe koleżanki. Teraz dzwonimy do siebie, piszemy na Facebooku.
– Jak wyglądał rozkład dnia na obozie?
E: – Był dość intensywny, bo przecież na naukę miałyśmy tylko przez tydzień. Rano śniadanie, od 10.00-12.00 rozgrzewka, luźne granie i integracja, zapoznawanie się. Potem przez kolejne 2 godziny gra pod okiem instruktorek, już w podziale na zespoły. O 15.00 obiad, a od 16.00 do 19.00 znowu granie.
– I tak codziennie?
– Tak! Nawet nie było kiedy czegokolwiek zwiedzić, a okolica ciekawa. Tak było przez pierwsze 3 dni, a potem podzieliłyśmy się na zespoły i każdy zespół miał za zadanie przygotować 3 piosenki na koncert finałowy, czyli napisać tekst i muzykę albo jakiś cover zrobić.
– Byłyście traktowane inaczej niż reszta, jakoś ulgowo?
M: – Nie. Może miałyśmy nieco lepsze warunki zakwaterowania, własny pokój z łazienką. A poza tym, to nie.
– Koncert finałowy był fantastyczny. Byłam pod wrażeniem waszych występów, aż trudno uwierzyć, że niektóre dziewczyny, wy też, tyle się nauczyły przez niespełna tydzień.
M: – To było wielkie przeżycie, ale dałyśmy radę.
E: – Nasza pani ze sklepu, gdzie robiłyśmy zakupy, na oko tak mniej więcej w naszym wieku, powiedziała: „Super grałyście dziewczyny!” [śmiech]
– I co teraz? Jak wygląda życie po Luccioli?
E: – Jak wróciłyśmy, to ja przez tydzień nie mogłam sobie znaleźć miejsca, przede wszystkim tyle wrażeń, ciągle słyszałam muzykę, do dzisiaj ją i te instrumenty. Przez cały tydzień siedziałam w domu i nie wiedziałam, gdzie jestem i co ja tu robię?! Ale codziennie ćwiczę chwyty, choćby przez pół godziny.
M: – Ten obóz to był początek nowej przygody. Teraz jesteśmy ciekawe, co jeszcze przed nami? Otworzyłyśmy się na nowe sytuacje i doznania.
– Ale spodobało wam się? Chcecie nadal grać?
E: – Mnie się spodobało, ale nie sądzę, abym teraz mogła grać w jakimś zespole, jeszcze za małe mam umiejętności. Chociaż widzę, że teraz inaczej do tego podchodzę. Byłam ostatnio na grillu, była gitara, już inaczej na tę gitarę patrzyłam i chciałabym bardzo na tego typu imprezach chociaż trochę pobrzdąkać. Raczej nie zakładam, że będę grała w zespole, no chyba, że Gośka coś zorganizuje [śmiech].
M: – Ja nic nie planuję, u mnie po prostu się dzieje. To był impuls. A takie przeżycie zaostrza apetyt na więcej. Byłam tam szczęśliwa, przeżyłam coś nowego, a co teraz? Nie wiem. Chyba został skok ze spadochronem? [śmiech]
E: – Ale te wszystkie przeżycia to inwestycje w siebie.
M: – Lucciola to była fantastyczna przygoda i chciałybyśmy za rok tam wrócić.
E: – Chciałabym nauczyć się grać, chciałabym tam jeszcze raz pojechać. Jeśli Ewa ponownie zorganizuje obóz, to chętnie pojadę. Nowica to fajne miejsce.
M: – Ja też chciałabym przez ten rok nauczyć się już porządnie grać na perkusji i dlatego zapisałam się na profesjonalne zajęcia. A tymczasem może warszawskim Lucciolom uda się spotkać na wspólnym muzykowaniu.
– Ale uważacie, że to jest coś, czym mogłyby się zainteresować inne dojrzałe kobiety?
M: Rozmawiałam z Ewą o potrzebie zorganizowania obozu dla n a p r a w d ę starszych dziewczyn, takich 50+. Myślę, że z tego powstałoby coś fajnego. W takich babach drzemie olbrzymi potencjał. To dopiero byłby odlot. Jesteśmy pełne życia, pomysłów, doświadczeń, a jednocześnie wyluzowane i z dystansem.
– Mam grupę przyjaciółek jeszcze z liceum, z którymi regularnie się spotykam. Wszystko o sobie wiemy i wspieramy się. Fantastycznie się z nimi czuję. I na bieżąco sobie opowiadamy o wszystkich wydarzeniach, teatry, kino, podróże. Wymieniamy się książkami, recenzjami, relacjami ze świata. I te moje baby, te moje przyjaciółki z otwartymi gębami słuchały jak im opowiadałam o obozie, kiedy wróciłam. Zresztą przez cały czas byłyśmy w stałym kontakcie. My się bardzo przyjaźnimy, wszystko sobie opowiadamy, i one były pod wrażeniem, kto wie, czy one też by nie zajarzyły.
– Co byście na koniec powiedziały innym kobietom 50+?
Małgorzata: – Tak się żyje! Na pełny gwizdek, z mniejszą tolerancję na nieciekawe zdarzenia i nudnych ludzi.
Elżbieta: – Coś się dzieje. Nowi ludzie, nowe sytuacje, nowe znajomości. Wiem, że żyję.
1 komentarz
[…] Reklamodawcy długo nie zauważali tej zmiany, a i teraz jeszcze niektórzy tkwią zakopani po szyje w stereotypach. Tymczasem dzisiejsi „srebrnowłosi” to często nie kuśtykające babcie i dziadki, których mrocznym przedmiotem pożądania jest nowy aparat słuchowy i leki na stawy, ale całkiem żwawi państwo, którym jeszcze sporo się chce, a ich zainteresowania bynajmniej nie kręcą się wokół leczenia artretyzmu i podagry. O czym pisałam na przykład tutaj. […]