Przypomniało mi się niedawno wydarzenie, które rozegrało się w pewien niedzielny poranek w kwietniu tego roku. To był piękny dzień, słoneczny, na niebie ani jednej chmurki. W powietrzu wreszcie czuć było wiosnę. Wybrałam się na jogę na 9.00 – lubię tak zaczynać niedzielę. Poćwiczyć, porozciągać się, wyciszyć umysł po całym tygodniu. To mnie odpręża i dobrze nastraja na resztę dnia. Tamtego dnia myślałam o jodze szczególnie chętnie. Dużo wtedy pracowałam, byłam przemęczona i czułam napięcie w mięśniach, usztywniony kręgosłup, zacisk na głowie. Siedziałam w autobusie, mrużyłam oczy przed słońcem świecącym mi prosto w twarz i wyobrażałam sobie, jak asany łagodnie poluzowują obręcze w moim ciele. I cieszyłam się na tę chwilę. Miałam wysiąść na następnym przystanku.
Ale. Zapomniałam, że tamtej niedzieli w Warszawie odbywał się maraton i centrum miasta, a w nim moja szkoła jogi, zostały odcięte od ruchu. Autobus beztrosko skręcił na trasę objazdową i zrobił pętlę wokół miejsca, do którego miałam dojechać. Joga się oddaliła, plecy usztywniły.
Też tak macie? Coś sobie wymyślicie, zaplanujecie, cieszycie się, a tu bum! i nic z tego? A potem złość, rozczarowanie, frustracja? U mnie niby też, ale bardzo często, po pierwszej chwili konsternacji biorę głęboki oddech i mówię sobie „wszystko jest po coś”. Mam zaufanie do tego powiedzenia. Widocznie w nagłej zmianie moich zamiarów jest jakiś plan siły wyższej, żeby stało się coś innego, być może w danej chwili dla mnie lepszego. I ja zawierzam swój los takiemu myśleniu. Z reguły z dobrym skutkiem.
Tego dnia nie dojechałam na jogę, ale spotkało mnie coś, co mnie doenergetyzowało w inny sposób. Wysiadłam z autobusu i pomaszerowałam wzdłuż pięknej alei w centrum miasta. Pogoda wymarzona na spacer. Rozświetlone niebo, pąki na drzewach, twarze ludzi mijanych po drodze jakby łagodniejsze, radośniejsze. Wspaniale! Już nie jestem zła. Po jakimś czasie dochodzę do miejsca, gdzie znajduje się start i meta maratonu. Tłumy ludzi w strojach sportowych, z głośników lecą dyskotekowe hity. Udziela mi się atmosfera imprezy i zaczynam podrygiwać do jakiegoś „bejbe…”. Przyglądam się uczestnikom, młodzi i starsi, dużo kobiet w różnym wieku. Podreptują w miejscu, rozgrzewają się. Szczupłe, wysportowane sylwetki, uśmiechnięci, zadowoleni, jacyś inni. Czuć pozytywny nastrój, dobrą energię, którą i ja się zarażam. Napięcie w ciele odpuszcza, uśmiecham się od ucha do ucha.
Za chwilę start, opuszczam to miejsce, póki jeszcze można się z niego wydostać, bo wokół zagrody i kordony policji. Idę do mojego ulubionego francuskiego bistro. Wpadam tu często na kawę z croissantem, bagietkę z czymś sympatycznym albo żeby kupić pieczywo. Jak zwykle tłum, połowa to cudzoziemcy, bo sezon turystyczny powoli się rozkręca. Siadam na końcu wielkiego wspólnego stołu. Zamawiam zielony koktajl ze szpinakiem i bananem, bardzo orzeźwiający. Biorę sobie do towarzystwa kilka pism kobiecych. Na okładce Miasta Kobiet (numer 2/2016) Ania Dąbrowska, piosenkarka, która rozeszła się z partnerem po wielu latach związku. Właśnie wydała nową płytę, emocjonalnie nawiązującą do tego wydarzenia.
Czytam wywiad. Już w pierwszym akapicie Ania mówi, że siłę do działania daje jej poczucie niedosytu. I nagle czuję bum! Falę gorąca, która uderza mnie w głowę. Tak! To jest właśnie to: POCZUCIE NIEDOSYTU. To poczucie niedosytu powoduje, że i mnie chce się chcieć, bo nie chcę mieć nudnego życia, że staram się żyć aktywnie i twórczo, że interesuję się światem, że mam jeszcze sporo planów, które chcę zrealizować… To poczucie niedosytu spowodowało, że tak wiele ludzi stanęło na starcie maratonu, bo też chcą ze swojego życia wycisnąć więcej.
„Atrakcyjna jest młodość” – mówi Ania (35) – „Mamy więcej zapału, chce nam się bardziej (…). Idziemy w ten ogień. (…) Nie da się tego stanu utrzymać z wiekiem, bo energia się kurczy. Ale chyba najfajniejszy stan jest wtedy, kiedy nam się chce robić plany i je realizować. Dopóki się nie poddajemy, to wszytko jest OK. Jak zaczynamy rezygnować z działania, to jest to początek starzenia się. Najsilniejszą motywację daje mi udowodnienie samej sobie, że potrafię jeszcze wykrzesać z siebie coś nowego, innego i się zmienić.” Tak mówi młoda kobieta, która sporo już w życiu osiągnęła i ciągle ją gna, a ja wiem, że ja, pięćdziesięciolatka czuję bardzo podobnie.
Ciągle chce mi się snuć plany i działać, aby te plany realizować, bo stan niedosytu jest we mnie bardzo silny. Tak samo jak z powiedzeniem „… gdy człowiek przestaje marzyć, umiera.” I to też prawda. Gdy już ci się nic nie chce, kiedy się poddajesz, kiedy gnuśniejesz – umierasz. Obumiera ci duch, a potem ciało.
Młodość to stan umysłu, bo jak powiedział Benjamin Franklin: „Większość ludzi umiera w wieku 25 lat, tylko z pochówkiem czeka do siedemdziesiątki”. Ile jest młodych ludzi, którym się nie chce, którzy czekają, aż im ktoś poda ich życie na tacy, którzy nieustannie narzekają na swój los? Stan niedosytu to stan, który warto w życiu podtrzymywać, bo może być siłą napędową w każdym wieku.
To właśnie uczucie niedosytu popchnęło moją mamę ku decyzji, która zmieniła jej życie, a potem ją. Mama zawsze była osobą bardzo aktywną. Jest lekarzem, wyrwała się z małego miasteczka na studia do Warszawy, przepracowała zawodowo całe życie, wychowała trójkę dzieci, prowadziła dom, pomagała ojcu na działce, opiekowała się wnukami. Kiedy przeszła na emeryturę, a wnuki, jak to określiła „wymówiły jej pracę”, poczuła pustkę. Ogarnęła ją apatia, może nawet mini depresja. Nie była w stanie żyć w stanie spoczynku, korzystać z odzyskanego czasu – czytać, chodzić do kina, teatru, uprawiać działkę. Potrzebowała czegoś więcej. I oto pewnego dnia, nie mówiąc nic nikomu, wyszła z domu do biura Okręgowej Izby Lekarskiej, przejrzała ogłoszenia… i znalazła pracę, w przychodni rejonowej. Początkowo na pół etatu, potem na ¾ , obecnie prawie na pełen etat.
Mama ma 75 lat (!) i nie zwalnia tempa, codziennie wychodzi do pracy i jedzie na drugi koniec miasta, aby pomagać ludziom. Jest lekarzem starej daty, każdego wysłucha, z każdym zagada, nie reglamentuje pacjentom przepisanych przez NFZ 5 minut. To do niej najszybciej znikają numerki i zapełniają się listy oczekujących. Mama znowu jest spełnioną, tryskającą dobrym humorem i energią kobietą. To stan niedosytu sprawił, że wzięła sprawy w swoje ręce i zapewniła sobie to, co bardzo kocha – swoją pracę i poczucie, że nadal jest potrzebna.
Poza tym, no cóż, zarabia pieniądze, co bardzo poprawiło jej pewność siebie, jest zadbana, co tydzień chodzi do fryzjera i na paznokcie („przecież idę do ludzi”), elegancko się ubiera, a w imieniny swoje czy ojca zaprasza całą rodzinę do restauracji, „bo przecież już się w kuchni nastała”. Nie zaniedbuje przy tym domu, męża, interesuje się co u dzieci i wnuków, czyta książki, chodzi (razem z ojcem) do kina, teatru, do opery, na wystawy. Żyje. Nie gnuśnieje.
Takich przykładów na aktywne życie w „pewnym wieku” coraz więcej i bardzo dobrze. Coraz odważniej sięgamy po marzenia, zwłaszcza te odłożone kiedyś na półkę. Coraz więcej z nas ćwiczy i dba o zdrowie. Czytamy, oglądamy, podróżujemy. Rozwijamy nowe umiejętności. To ożywia i odmładza.
Pielęgnuj zadowolenie z tego, co zrobiłaś dotychczas i doceniaj to. Nie narzekaj. Twoje samopoczucie z pewnością znacząco się poprawi. A jeśli odczuwasz stan niedosytu, to zrób coś, aby ten dołek choć trochę zakopać. Przybliż się do zrobienia czegoś, co ten niedosyt zaspokoi. I to wcale nie musi być maraton.
5 komentarzy
Cudowna historia, dziękuję za podzielenie się nią 🙂
Cudowna historia! Pozdrowienia dla Mamy!
Cudowna historia, dziękuję za podzielenie się nią 🙂
Cudowna historia! Pozdrowienia dla Mamy!
Dziękuje bardzo! Moja Mama jest wspaniała 🙂