Dzisiaj wpis z nowej serii FAJNY FACET NIE GNUŚNIEJE. A co! Niech panowie też pokażą, że potrafią. Moim pierwszym bohaterem jest pan Szymon, który wraz z żoną prowadzi gospodarstwo agroturystyczne na Pojezierzu Drawskim. Poznaliśmy się latem 2020, kiedy zatrzymałam się tam na kilka dni. Okolica przepiękna, jeziora, lasy, cisza, spokój. Gospodarz z chęcią oprowadzał po zadbanym terenie gospodarstwa, pełnym kwiatów, drzew i kącików do posiedzenia. Z dumą pokazał mi swoje „miejsce mocy”, które niedawno zaczął budować czyli Ogród Marzeń w stylu żeglarskim. Pan Szymon, który pochodzi z Pucka, przez 16 lat był zawodowym żołnierzem. Potem pracował na budowach i sam założył firmę budowlaną. Od 14 lat działa w agroturystyce. Widziałam jak codziennie ubrany w strój kolarski wsiadał na rower i znikał na dwie godziny. Zaczęliśmy rozmawiać i dowiedziałam się o niezwykłej metamorfozie, jaką przeszedł ten 62-letni mężczyzna. Kiedyś za dużo pił, za dużo palił, źle się odżywiał. Ruch? Tyle co w pracy. Ważył prawie 100 kg, chorował przynajmniej dwa razy w miesiącu. Pewnego dnia poczuł, że dłużej tak nie chce. Wpisał do wyszukiwarki hasło „dlaczego chorujemy” i tak to się zaczęło. Historia Szymona jest niesamowita. Sami się przekonajcie.
Panie Szymonie, jak by się Pan w kilku słowach przedstawił?
– Pozytywny romantyk, człowiek, który chce dotknąć, chce posmakować wszystkiego, co jest na tym świecie. Nie myślę o tym, co było, a mnie się nie podobało. Odrzucam od siebie negatywne myśli i wspomnienia, żyję tylko tym, co widzę, co chcę zobaczyć, do czego dążę.
– A jak wyglądała ta przeszłość, której nie chce Pan pamiętać?
– Moja młodość była pełna obozów, kolonii, wyjazdów, sportu. Później zaczęło się wojsko, alkohol. Po zakończeniu służby piłem jeszcze przez cztery lata i były to długie ciągi, bo potrafiły trwać i miesiąc. Zawsze jednak starałem się mieć środki na utrzymanie rodziny. Bardzo dużo paliłem, bardzo dużo kawy piłem, mało spałem, żyłem jak chciałem, jadłem co miałem…
– Pana przemiana zaczęła się od rzucenia alkoholu. Jak to się stało?
– To było trochę dziwne. Chodziłem po osiedlu w pobliskim miasteczku, szukałem zaczepki, żeby się napić, bo wtedy miałem ciąg, chyba ze dwa czy trzy tygodnie… Akurat 24 godziny nie piłem i już nie mogłem wytrzymać. I nagle, nie wiem jak tam trafiłem, przed moimi oczami pojawił się Klub Abstynenta Nike. Popatrzyłem i powiedziałem sobie: „No co, idę! Zobaczymy, co mi powiedzą.” No i jak zobaczyłem, że połowę ludzi to ja znam, a oni mnie znają, to pomyślałem, że nie będę uciekał. I zostałem. Terapeuta powiedział mi krótko: „21 dni wytrzymasz, to pogadamy dalej”. Powiedziałem sobie: „Ja, żołnierz, nie wytrzymam 21 dni?” Wyzwanie! Lepszego nie ma, spróbujemy! I ze swoim ego rozmawiałem. Jak się pozbędziemy ego, to żyjemy. Ego to najgorsze co jest w człowieku. To jest jakby szatan nam coś mówił, a my go słuchamy.
To był 2001 rok, Szymon miał 42 lata. Spotkanie i rozmowy w Klubie AA tak nim wstrząsnęły, że zaczął regularnie jeździć na mitingi. Wytrzymał nie tylko 21 dni, ale od tamtej pory nie wziął alkoholu do ust. Nadal jednak prowadził niezdrowy tryb życia. Po odstawieniu alkoholu trzustka potrzebowała cukru, więc jadł dużo słodyczy, zaczął tyć. Papierosy rzucił po 3 latach niepicia. W 2005 rozpoczęli z żoną stawianie domu i zaczął trochę się ruszać, bo musiał dojść albo dojechać rowerem 4 km do budowy. Ale długo jeszcze źle się odżywiał, przesiadywał przed telewizorem. Dopadły go choroby – wrzody żołądka, nadkwasota, bóle kręgosłupa i stawów kolanowych. Kiedy chciał podbiec do sklepu, bo zamykali, a miał chyba 55 lat, to nie dał rady pokonać 50 metrów. Stanął i „sapał jak koń”, jak sam mówi. Ważył wtedy prawie 100 kg.
– I co? Powiedział Pan sobie: „halo halo kolego, STOP!” Tak było?
– Tak. Zadałem sobie pytanie, dlaczego ja choruję? Patrzyłem na moje wnuki, dlaczego one mało co jedzą, a mają tyle energii… zastanawiałem się, dlaczego. Lubiłem oglądać programy przyrodnicze i zobaczyłam program o Kamczatce. Tam było dziecko, które miało roczek i było pytanie, czy to dziecko choruje. „U nas dzieci nie chorują” – padła odpowiedź i to mnie zastanowiło i wtedy zacząłem szukać. Wrzuciłem w google hasło „dlaczego chorujemy”.
– To był 2016 rok, tak?
– Tak. I na You Tube trafiłem na pana profesora Sergieja Bateczko. To był punkt zwrotny w moim toku myślenia na temat funkcjonowania organizmu. Zacząłem słuchać jego wykładów, zacząłem słuchać też innych lekarzy, polskich, na przykład dr Czarniecki i Marek Skoczylas. Oni mówią na temat tego, co jest przyczyną chorób, a nie jak leczyć i każdy może wybrać własną drogę leczenia.
– I to Pana zafascynowało?
– To mnie zafascynowało. Zacząłem wrzucać do internetu kolejne proste pytania. Szukałem programu motywującego. Kupiłem sobie słuchawki, wstawałem o 5.00 rano, chodziłem i słuchałem, tak do 8.00. 3 godziny wykładów. Na temat zdrowia, diety, co mamy jeść, jak dbać o bakterie w naszym organizmie, o potędze podświadomości. To mi bardzo pomogło, zacząłem inaczej podchodzić do życia, zastanawiałem się nad tym, co słyszałem. Mam zakodowane dwa wykłady, których słucham raz w miesiącu. Pierwszy to właśnie „Potęga podświadomości”, a drugi „32 minuty, które zmienią twoje życie”, autorem jest jakiś gość ze Stanów Zjednoczonych [można znaleźć na You Tube].
– A ruch?
– Tak już regularnie, to zacząłem od gimnastyki jakieś 3 lata temu, przed telewizorem codziennie rano. Żona szła do pracy, a ja 2 godziny aerobik waliłem, non-stop… Z tą, no jak się nazywa ta najsłynniejsza polska fitmenka? (zastanawia się) Chodakowska.
– Z Chodakowską Pan ćwiczył? Ten program „Skalpel” i te inne?
– Tak. Z Chodakowską dawałem równo. Moja chrześnica z Pucka przysyłała mi kasety i sobie to odtwarzałem. Zacząłem wtedy chudnąć i zacząłem przygodę ze sportem. Kupiłem sobie piankę do pływania, rower. Chciałem nawet ćwiczyć triatlon. Pływałem dzień w dzień i tu w jeziorze i na basen jeździłem. Pływanie dobrze mi robiło, ale przerażał mnie bieg, bo przy moich stawach i przy mojej ówczesnej wadze to było obciążające. Podarowałem sobie, ale zostałem przy pływaniu i przy rowerze. Chociaż muszę się pochwalić, że teraz spokojnie kilometr przebiegnę, kiedyś to było niemożliwe. No i zacząłem odtruwać organizm. To było straszne, jak ja płakałem w nocy.
– To co Pan zaczął takiego robić?
– Żywiłem się tylko ziarnami…
– Nie słyszałam o takiej drastycznej metodzie… Skąd Pan to wziął?
– W ziarnach jest życie. Tak powiedział profesor Bateczko, o którym wspominałem. I robiłem sobie taką ziarniankę czyli wielki talerz ziaren – siemię lniane, słonecznik, dynia, na sypko, po dwie łyżki każdego, parzone wrzątkiem, to pęczniało i później dodawałem owoce i dżem, mieszałem i jadłem. Potrafiłem na tym cały dzień przeżyć. I miałem mnóstwo energii.
– Nie wystarczała Panu owsianka? Musiał Pan jeść ziarna?
– Ja to wymyśliłem patrząc na dzieci. Mam czworo wnucząt. Oni nie chcą jeść i cały czas w ruchu, a dziadek nie może nadążyć. Ja jem i nie mogę ich złapać. I zastanawiałem się, gdzie tu jest przyczyna, dlaczego tak się dzieje? A potem gdzieś tam wyczytałem, że mój organizm, potrzebuje 80-90% energii, żeby spalić to co zjem, także tylko 10% zostawia dla mnie. To gdzie tu w ogóle sens, żeby jeść po to, żeby obciążać swój organizm? Mój organizm wydawał mi się najważniejszy, bo to jest coś, co dostałem za darmo, to jest moje zdrowie. I wtedy zapisało mi się w głowie słowo „głodówka” i poznałem piękne, nowe słowo „autofagia” i zacząłem studiować ten temat. I okazuje się, że autofagia to jest odpowiedź na wszystko.
– A co to jest takiego?
– To jest właśnie sprzątanie organizmu przez organizm. W przeciągu 24 godzin musimy sobie znaleźć okienko żywnościowe, które trwa 6 godzin i w tym czasie się odżywiać. Ja wiem, że to jest ciężkie do zrozumienia, ale jeśli ktoś za to dostał nagrodę Nobla to to jest dla mnie dowód, że to działa. [japoński biolog komórkowy Yoshinori Osumi w 2016, z medycyny i fizjologii za odkrycie mechanizmu autofagii – warto poczytać! Inna nazwa to post przerywany].
– Muszę się w tym miejscu zapytać, co na to rodzina, czy mówili, że Panu szajba odbiła…?
– Tak! Tak! Wszyscy byli zdziwieni i prosili, pamiętam jak dzisiaj, „tatuś, zrób badania”, bo ja wtedy idealnie bym się nadawał jako statysta do filmu o obozie koncentracyjnym. No to zrobiłem badania, lekarz czytał i nie wierzył: „Pan ma wyniki jak 20-latek”, wątroba, wszystko, nie ma o czym gadać!
– To było po tym, jak Pan wprowadził zmiany w sposobie żywienia, po tej autofagii?
– Tak, po tym stopniowym głodzeniu się, w każdy piątek starałem się nie jeść w ogóle, żeby dać organizmowi czas na to, aby posprzątać. I to było świadome. Po dwóch dniach niejedzenia organizm jest tak pobudzony energicznie do pracy, chce się pracować, nie ma jakichś oporów, odwlekania, zrobię to jutro, nie! Wręcz przeciwnie, trzeba się hamować, żeby się nie zarobić, to jest nie do określenia, jak człowiek może funkcjonować z nieobciążonym żołądkiem.
– Przestał Pan jeść mięso?
– Zrezygnowałem z wieprzowiny, potem z wołowiny, przestawiłem się na drób oraz ryby, głównie śledzie, ale też starałem się to ograniczać. Przeszliśmy na zapiekankę ryżową, to znaczy ja gotowałem sobie, żona sobie gotowała albo ja ugotowałem obiad dla rodziny, a i tak sam zjadłem to, co chciałem.
– I rozumiem, że zaczął Pan zauważać, że nie tylko zrzucał Pan wagę, ale też zaczynał się lepiej czuć.
– Tak. Później wpisałem w google hasło „stany zapalne” i okazało się, że jeżeli zlikwidujemy przyczyny stanów zapalnych, to nasz organizm jest zdrowiutki. Ci, którzy mają problemy ze stawami powinni wyeliminować to, co białe czyli mąkę, mleko, cukier. To jest główna przyczyna stanów zapalnych. No i napoje gazowane.
– Czyli najpierw wyeliminował Pan alkohol, potem papierosy, potem białe rzeczy, tak?
– Tak. Gotuję nadal tradycyjnie dla gości, ale sam uciekam od tego. Zdaję sobie sprawę z tego, że na świecie będzie mąka, będzie chleb, będzie alkohol. Ja kiedy mam po coś sięgnąć, to mówię sobie: „Jestem odpowiedzialny. Jestem odpowiedzialny.” Mówię to sobie i już mi przechodzi i dziękuję, nie biorę. Tego też się nauczyłem.
– Czyli co Pan teraz je?
– Przede wszystkim piję dużo płynów. Wodę z cytryną, wodę ciepłą, wodę z sodą oczyszczoną, herbatę ziołową, kwas buraczany i inne kwasy typu sok z ogórków i tak dalej. Co drugi dzień jem moją ziarniankę z warzywami, z owocami, dużo zup warzywnych. Nie popijam do posiłków. Zastąpiłem to sobie mokrymi surówkami, trę marchew, seler, coś tam, dodaję kurkumę, olej z oliwek, zioła, jakie są pod ręką i to jem. I oczywiście jajka. To jest dla mnie życie z tego względu, że skoro z jajka powstaje życie, to nie ma lepszej szczepionki ani antybiotyku jak jajko. No i ważna jest jakość tego jajka.
– Ćwiczy Pan codziennie? Mam na myśli dowolną formę ruchu.
– Tak, codziennie. Rano robię sobie medytację, a potem gimnastyka, rozciąganie, mam takie ćwiczenie na rozciąganie kręgosłupa w leżeniu. Jeżdżę na rowerze, no i pływanie jest oczywiście bardzo dobrym ćwiczeniem. Mam jeszcze taką praktykę, którą sobie wymyśliłem i sprawia mi ona przyjemność. Znalazłem tutaj na naszej rzece Drawie takie miejsce, gdzie jest płytko i tam są kamienie, przyjeżdżam tam, wchodzę do tej wody, kładę się, rozmawiam z rzeką, programuję się i zanurzam się calutki. Trzymam się, żeby mnie nurt nie poniósł i woda pięknie obmywa moje ciało. I pracuję z moją podświadomością, wyobrażam sobie, że wszystko, co złe ze mnie spływa razem z tą wodą, a wszystko to, co dobre przychodzi z tą wodą, ładuje mnie, oczyszcza mnie, pozwala mi funkcjonować.
– A co Pana fascynuje w tym, czego Pan słucha na YouTubie? Pytam, bo mam wrażenie, że nie wystarczyło Panu to, że rzucił Pan alkohol, palenie, że zmienił Pan sposób odżywiania. Niektórym to wystarcza i są zadowoleni, a Pan drąży dalej…
– Moje zdrowie stało się teraz moją pasją i cały czas chcę dowiedzieć się czegoś więcej. Codziennie czegoś słucham! Jest taki Australijczyk Ajahn Brahm, który został mnichem buddyjskim i obrał takie imię. To co on mówi to muzyka dla ucha. Albo o tym, jak żyć długo i starzeć się powoli. Zdrowie mamy za darmo, a nikt tego nie szanuje. Zastanawia mnie u ludzi to, że ja im przekazuję wiedzę, którą zdobyłem, a oni mi mówią, że wiedzą, co mają robić. Tylko, że „my wiemy”, a robić coś, to są dwie różne sprawy. No, ale każdy ma rozum i każdy decyzję podejmuje sam. Ja mam tak z natury, że jak coś sobie postanowię, to to robię, chociaż nie zawsze mi się uda, ale zacznę. Widzę, że zaczynam popełniać błędy, że mi to nie wychodzi, przestaję, programuję się, układam sobie ten cel i ruszam jeszcze raz.
– Proces, który Pan przeszedł przez ostatnie pięć lat jest imponujący. Uzdrawianie i wzmacnianie organizmu, całkowita zmiana myślenia, kształtowanie nowej świadomości – stworzył Pan nowego Szymona. Co by Pan chciał powiedzieć czytelnikom od siebie?
– Nie myślcie o tym, co było, to już nie wróci, nie ma sensu. 90% ludzi rozpamiętuje przeszłość, to nie funkcjonuje. Bardzo ważna jest też wiara w cel. Wiadomo, że wszystkiego się nie spełni, choćby się chciało, ale dobrze jest ćwiczyć podświadomość, mieć coś, co zaczyna ją uruchamiać i jesteś w tym swoim świecie. Umysł można zaprogramować.
– Dla Pana czymś takim jest Ogród Marzeń, który Pan tu buduje…
– Tak, tak sobie wymyśliłem, że zbuduję sobie swój port, mój azyl spokoju i szczęścia. Coś, co kocham i coś, co będzie mi przypominało moje cele, moje marzenia… Zacząłem go budować na wiosnę, kiedy wybuchła pandemia i sam tu wszystko zrobiłem. Mam motywację, mam cele, planów tyle, że głowa boli. Zacząłem się uczyć angielskiego, marzą mi się podróże, chciałbym zobaczyć kiedyś taką lazurową plażę, żeby woda była przezroczysta, piasek biały…
– To tego Panu życzę i na koniec zacytuję przesłanie z manifestu życiowego nowego Szymona, myślę, że czytelnikom się spodoba:
„Największymi przeciwnikami osiągnięcia celu są pieniądze i czas. Buduj swoje marzenia realnie. Coś, co da ci szczęście nie może opierać się na pieniądzach, lecz na pomyśle. Moje pomysły będą brały się z ogrodu. I nie będę dzielić się pomysłami z nikim, bo zrobią z ciebie wariata, bo to, co jest w twojej wyobraźni nie mieści się w ich. Po prostu trzeba te pomysły realizować. Twoja podświadomość sobie o nich przypomni, bądź pewny i odświeży je składając w jeden nurt rzeki. Tak jak rzeka, której celem jest połączyć się z morzem składa się z wielu dopływów, tak i mój cel został stworzony z moich dopływów marzeń. Jak masz cel w życiu, to jedz z nim, śpij z nim, myj się z nim, tańcz z nim, a nawet pij, ale tylko przez 21 dni, a potem daj czas czasowi. Wyznacz nurt i otwórz swoją wyobraźnię, a zobaczysz jak popłynie rzeka marzeń i z małych dopływów zrobi się taki nurt, że nawet tama go nie zatrzyma. Przestajesz być chory, nie chce ci się jeść, a nawet spać. Jesteś na fali jak surfer. Moje cele zawodowe w pogoni za pieniędzmi to same porażki, ale w moim ogrodzie marzeń sieję tylko te myśli, które przynoszą szczęście i satysfakcję. Chwasty wyrywam i nie dopuszczam do siebie złych wizji i nie martwię się porażkami – one są potrzebne, by zrobić z ciebie Wojownika. I pamiętaj – zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie cię wspierał.”
P.S. W tym roku pan Szymon rozpoczął na Helu naukę kitesurfingu czyli pływania na desce napędzanej przez duży latawiec. Podejrzewam, że nie jest to jego ostatnie słowo.
2 komentarze
Ciekawy wpis, warty mocnego zastanowienia się nad sobą. Pozdrawiam serdecznie.
Dziękuję bardzo! Ja jestem zafascynowana tą historią i tak ogromną przemianą, jaką sobie pan Szymon zafundował! I do wszystkiego doszedł sam! Jego paliwem napędowym była chęć zapewnienia sobie zdrowia, a determinacja w osiąganiu tego celu jest IMPONUJĄCA! Pozdrawiam również!