Dziś pierwszy wpis z nowej serii o ludziach, którzy zmienili swoje życie w wieku dojrzałym i odnaleźli radość i spełnienie. Na początek seryjna morderczyni, autorka powieści kryminalnych – HANNA GREŃ. Urodzona w 1959 roku w Wiśle, mieszkanka Bielska-Białej. Absolwentka Akademii Ekonomicznej w Katowicach, do 2014 r. właścicielka biura rachunkowego. W tym samym roku wydała swoją pierwszą powieść. Pasjonuje się kryminalistyką. Mąż Ryszard – emerytowany policjant – jest pierwszym recenzentem jej książek, stąd ich wiarygodność i dopracowanie merytoryczne. Pani Hanna lubi ruskie pierogi, haft krzyżykowy, spacery po lesie i nicnierobienie. W ramach swojego lenistwa napisała i wydała 12 książek, kolejne, jak na prawdziwego lenia przystało – „się” piszą. Najnowszym cyklem Hanny Greń jest seria powieści z Dionizą Remańską, wydana przez Wydawnictwo Czwarta Strona.
Pani Hanno, pisze Pani powieści, prowadzi stronę www poświęconą swojej twórczości, dużo Pani czyta i pisze bloga „Książkolubna”, do tego prowadzi 3 fanpejdże na FB, jeszcze niedawno odbywały się spotkania z czytelnikami. Zakładam, że prowadzi Pani też normalne życie… Moje pierwsze pytanie brzmi: co Pani bierze, bo wszyscy chcielibyśmy mieć tyle energii albo być tak dobrze zorganizowani…
Każdy z nas ma jakieś supermoce. Moje to umiejętność bardzo szybkiego czytania, duża podzielność uwagi oraz najważniejsza – małe zapotrzebowanie na sen, przez co moja doba znacznie się wydłuża. Jestem sową, toteż nocne godziny wykorzystuję na pisanie i właśnie w nocy osiągam najlepsze wyniki.
Jako pisarka zadebiutowała Pani w wieku 55 lat … Wiele kobiet w późniejszym okresie życia zaczyna robić to, co kochają… Jak to było w Pani przypadku czyli co zabrało tyle czasu Hannie Greń, żeby zacząć spełniać marzenie małej Hani ?
Rezygnacja z dziecięcego marzenia o pisaniu była skutkiem wyboru priorytetów. Najpierw ważniejsza była szkoła, potem praca, studia, wychowywanie dziecka oraz działalność opozycyjna. Na pisanie nie wystarczyło już czasu. Z kolei po zmianach ustrojowych, rozsądek nakazywał skierować wszystkie wysiłki na rozszerzenie kwalifikacji. Bez kursów i szkoleń nie mogłabym dalej funkcjonować jako główna księgowa. Odłożyłam więc marzenia na półkę i zapomniałam o nich na długie lata. Stosowny moment w końcu nadszedł. Jestem żywym przykładem na to, że nie należy rezygnować ze swoich marzeń. Nigdy nie jest za późno na ich realizację, trzeba tylko bardzo chcieć.
Czy łatwo było wydać pierwszą książkę? Z tego, co wiem, wydawnictwa są zasypywane manuskryptami.
Pierwszą książkę napisałam po to, by udowodnić sobie, że potrafię doprowadzić rzecz do końca. Wysłałam tekst do paru wydawnictw, byłam jednak pewna, że nie zostanie przyjęty choćby ze względu na mój wiek. Gdy dostałam kilka pozytywnych odpowiedzi, byłam tak zaskoczona, że w pierwszej chwili uznałam to za żart.
Nie obawiała się Pani krytyki, niepochlebnych recenzji, tego, co „ludzie powiedzą”? Lęk to największy morderca potrzeb serca. Kobiety często rezygnują z marzeń lub życiowych decyzji, ponieważ boją się, że sobie nie poradzą albo nie udźwigną gadania innych… szczególnie w małych miejscowościach…
Całe życie walczyłam z pokutującym w naszym społeczeństwie zwyczajem oglądania się na to, „co ludzie powiedzą”, bo takie właśnie nastawienie zabija w nas wszelką indywidualność i kreatywność. Jestem bardzo odporna psychicznie, a hejt czy nawet groźby wywołują we mnie reakcje odwrotne do zamierzonych. Tę cechę wyrobiłam w sobie już jako dziecko. Ciągła krytyka wszystkiego, co udawało mi się osiągnąć uruchomiły we mnie reakcje obronne. Przestałam reagować płaczem, żeby nie dawać komuś satysfakcji, że zdołał mnie zranić. Teraz też, gdy ktoś mnie atakuje, odpowiadam uśmiechem.
Czy żałuje Pani, że została pisarką dopiero w starszym wieku?
I tak, i nie. Tak, bo zdrowie już nie to, co kiedyś, tolerancja na ludzką głupotę też coraz mniejsza. ☺ Nie, gdyż każdy przeżyty rok dodaje nam doświadczeń, na których można bazować podczas konstruowania fabuły. Zmienia się sposób postrzegania rzeczywistości, hierarchia problemów także ulega przetasowaniu. Dzięki temu moje książki mają szansę trafić w gust starszego czytelnika, dla którego powieści bardzo młodych autorów są zbyt naiwne lub powierzchowne.
Pierwsza powieść nie została zauważona, ale Pani się nie poddała i napisała następną, która już odniosła sukces. Kto Panią wspierał, zwłaszcza na początku?
Od pierwszych chwil wspierali mnie moja ukochana przyjaciółka Mira oraz jej bratanek Michał. To oni nalegali, bym pisała dalej ponieważ polubili bohaterów pierwszej powieści. Do tej pory pozostali moimi wiernymi czytelnikami. Nie mogę też nie wspomnieć o moim mężu, który od początku cierpliwie odpowiadał na pytania o procedury policyjne i sugerował alternatywne rozwiązania.
Czy łatwo było wejść w nowe buty? Co innego marzenia, a co innego realizacja. Kreatywność w księgowości nie jest zalecana, w pisarstwie wręcz przeciwnie. Chociaż w tworzeniu kryminałów panuje ta sama zasada, co w rachunkowości – fakty muszą się zgadzać.
Są tacy, którzy twierdzą coś wręcz przeciwnego. Ich zdaniem kreatywna księgowa to skarb. ☺ A na poważnie, to w moim przypadku zmiana ścieżki zawodowej odbyła się całkowicie bezkolizyjnie. Może dlatego, że decyzja o likwidacji biura rachunkowego nie była związana z planami pisarskimi. Był maj 2014 roku. Moja debiutancka książka miała ukazać się dopiero w grudniu, drugą właśnie ukończyłam, byłoby więc arogancją liczyć na to, że czeka mnie kariera w tej dziedzinie. Miałam w planach robić to, na co zawsze brakowało mi czasu – czytać i haftować, jeździć na ryby i grzyby, ułożyć puzzle z 8 tysięcy kawałków… Wytrwałam przy tym niespełna rok. W maju 2015 wysłałam do wydawnictw drugą książkę, a gdy została przyjęta, poszłam za ciosem i napisałam trzecią. Można więc powiedzieć, że pisarką zostałam z nudów.
Czy przygotowywała się Pani do pisania? Uczyła się teorii, reguł, czytała poradniki w tym zakresie, brała udział w kursach kreatywnego pisania czy to był czysty spontan? Czy miała Pani jakiś wzór spośród znanych autorów?
Jedyne nauki, jakie pobrałam w tej materii, to te wynikające z obowiązku szkolnego. Do pisania po prostu zasiadłam, a w razie wątpliwości dotyczących gramatyki czy składni posiłkowałam się Internetem. Mam swoich ulubionych pisarzy stanowiących dla mnie niedościgłe wzory (Helena Sekuła, Ross Macdonald, Jo Nesbø), ale nawet nie próbowałam naśladować stylu żadnego z nich. Kopia zawsze będzie gorsza od oryginału.
Pierwszą książkę napisała Pani w 3 miesiące poświęcając na to 2 godziny dziennie. Potem mówiła Pani w wywiadach, że popełniła wiele błędów debiutanta. Zdradzi Pani, jakie to były błędy?
To prawda. Można powiedzieć, że pierwsza książka napisała się sama, gdyż w wyobraźni ciągle pojawiały się nowe sceny i nie nadążałam ich zapisywać. Mój kardynalny błąd polegał na tym, że nagromadziłam w tej powieści zbyt wiele wątków i zbyt wiele postaci. Dlatego życie prywatne bohaterów przyćmiło historię kryminalną, pojawiła się też druga zagadka. Nagromadzenie wydarzeń było zbyt wielkie i książka stała się hybrydą kryminalno-romansowo-obyczajową. Ale stało się i nie zamierzam z tego powodu rozdzierać szat.
Dzięki mężowi ma Pani informacje na temat funkcjonowania policji i metod prowadzenia śledztwa. Bardzo mi się podobało, że pokazuje Pani funkcjonariuszy jako normalnych ludzi, a nie steranych życiem i nałogami ekscentryków…
Bez pomocy męża, jego koleżanek i kolegów na pewno nie zdołałabym przedstawić pracy policjantów tak realistycznie. Miałam przyjemność poznać większość z nich, mogę więc z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że to całkiem zwyczajni ludzie z nieodbiegającym od normy życiem osobistym. Oczywiście, tak jak w każdej grupie zawodowej są wśród nich i tacy, którzy nie potrafią funkcjonować poza pracą. Są też rozwodnicy i starzy kawalerowie, trafiają się również alkoholicy i przemocowcy, ale ich odsetek wcale nie jest większy niż na przykład wśród lekarzy czy mechaników samochodowych. Dlatego nie zamierzałam i nie zamierzam kreować kolejnego stereotypowego policjanta z nieudanym życiem osobistym, problemami z komunikacją międzyludzką i z bagażem nałogów.
Jak pan Ryszard znosi „niespokojne życie na emeryturze” swojej zapracowanej żony? Czy też ma jakieś hobby czy pozostaje mu tylko pojechanie na ryby, kiedy Pani jest zajęta?
Jak na razie Pan Ryszard całkiem sobie chwali swój los. Od kiedy zaczęłam na poważnie zajmować się pisaniem, przejął większość obowiązków domowych, w tym moje ukochane gotowanie i znienawidzone prace ogrodowe. Zajmuje się tym do obiadu, a później poświęca czas na czytanie i oglądanie filmów, podczas gdy ja nadal wstukuję literki. Od początku naszego małżeństwa dzieliliśmy między siebie obowiązki, a ja konsekwentnie wymagałam od męża uczestnictwa w pracach domowych. Można więc powiedzieć, że go sobie wychowałam. Oczywiście było to możliwe dlatego, że zaczęłam od razu po ślubie, kiedy był bardzo zakochany i gotów był mi nieba przychylić. Nigdy też nie zamęczaliśmy się wzajemnie zmuszaniem do uczestnictwa w swoich zajęciach, nie wymagaliśmy, by partner nie oddalał się nawet na krok i spowiadał się ze swoich myśli. Uważam, że małżeństwo to dwa odrębne byty i każdy z nich potrzebuje prywatnej przestrzeni. Wiem, że jestem szczęściarą.
Ma Pani zmysł obserwacji i bardzo plastycznie oddaje Pani klimat małych miejscowości, które ja, mieszkanka wielkiego miasta, znam tylko z wakacyjnych podróży. Nie miałam kłopotu, aby wczuć się w atmosferę tam panującą, obraz stosunków międzyludzkich i obyczajów np. akceptację dla pijaństwa, plotkarstwo, konserwatyzm społeczny, strach przed genderem i LGBT… Co mówią na to czytelnicy z Pani okolic czy mieszkańcy podobnych miejsc?
Jak dotąd nie spotkałam się z tego powodu z krytyką czy oburzeniem. Przeciwnie, w opinii czytelników bardzo wiernie oddałam obraz życia małych społeczności. Przez osiemnaście lat byłam częścią jednej z nich. Potem przeprowadziłam się do liczącej ponad 180 tysięcy mieszkańców Bielska-Białej, co nie przeszkodziło mi w dalszych obserwacjach.
W swoich książkach porusza Pani ważne i ciężkie społecznie tematy, np. przemoc domową, pedofilię, ale też kwestie polityczne – ustawę dezubekizacyjną czy kult żołnierzy wyklętych. Jakie są reakcje czytelników?
Uważam, że fabuła powieści nie powinna być całkiem oderwana od rzeczywistości, nawet jeśli jest fikcją literacką. Dlatego nawiązuję do wydarzeń bieżących, takich, które bulwersują opinię publiczną lub godzą w mój zmysł sprawiedliwości. Reakcje czytelników są bardzo różne. Większość milczy, ale spotkałam się też z wieloma pochwałami. Są także czytelnicy, którzy twierdzą, że pisarz nie powinien zajmować stanowiska w sprawach polityki czy religii. Niektórzy wręcz zarzucili mi lewactwo, komunistyczne naleciałości i antyreligijność.
Dioniza Remańska, bohaterka nowej serii, to młoda i temperamentna osóbka. Na początku trudno mi było się z nią zaprzyjaźnić przez ten ostry charakterek, ale potem ją polubiłam. Kobiety w roli głównej są już w kryminałach obecne od jakiegoś czasu, ale z reguły nie przekraczają 40-tki. Czy w polskiej powieści kryminalnej istnieje ktoś taki jak Panna Marple, bystra starsza pani, przed którą nie schowa się żaden zbrodniarz? Albo dojrzała kobieta prowadząca śledztwo? Czy to jest możliwe w naszych realiach? Ja bym chętnie taką bohaterkę zobaczyła.
Ależ taka postać już istnieje! I nawet jest zdublowana, gdyż w powieściach Małgorzaty Kursy występują Malwina i Eliza – przyjaciółki, które rozwiązują kryminalne zagadki. Obie są emerytkami, nieco ekscentrycznymi, o bardzo dociekliwych umysłach, ostrym języku i wielkim poczuciu humoru.
Agatha Christie mówiła, że najlepsze pomysły przychodzą jej do głowy podczas zmywania naczyń, a Pani? Wiem, że podczas snu, a poza tym?
Każdy moment jest dobry, by kogoś zabić. Najczęściej jednak krwiożercze instynkty odzywają się we mnie przy wykonywaniu nielubianych prac domowych takich jak mycie okien czy prasowanie. Jakoś trzeba sobie osłodzić tę męczarnię.
A gdzie zaczyna się powieść?
Z reguły wtedy, kiedy widzę jakieś miejsce. Zatrzymuję się i wyobrażam sobie, że tam leżą zwłoki. Potem dopowiadam sobie resztę.
Wielu pisarzy skarży się, że pisanie to męka, wymaga wiele samozaparcia i poświęcenia, ślęczenia nad tekstem przez długie miesiące. Jak to wygląda u Pani? Czytając Pani książki czułam radość pisania.
To prawda, że pisanie sprawia mi radość, ale prawdą jest też, że pisanie nie jest prostą i łatwą sprawą. Cieszy mnie przemiana moich wyobrażeń w literki, ale nie da się ukryć, że jest to proces żmudny, wymagający wiele samozaparcia. Są to dziesiątki godzin spędzonych nad klawiaturą, ból kręgosłupa i pieczenie przemęczonych oczu. Ale mimo tego nie wyobrażam sobie, że mogłabym przestać pisać.
Znam osoby, które uważają, że jak ktoś nie pisze na wysokim poziomie literackim, nie maluje jak mistrz itd., to nie powinien zabierać się za twórczość. Myślę, że to szkodliwa opinia, bo takie podejście to szlaban dla ich własnej kreatywności i być może coś im umyka…
Idąc tym tokiem rozumowania, większość ludzi powinna przestać robić cokolwiek. Gdyby wszyscy prezentowali taki pogląd, nie powstałoby wiele uznanych dzieł, gdyż ich autorzy nie zyskaliby sławy po stworzeniu pierwszego utworu.
Co by Pani powiedziała czytelniczkom mojego bloga, które mają w głowie jakiś pomysł na życie, ale boją się go realizować?
Powiedziałabym im to, co mówię prosto w oczy moim znajomym: „Jeśli nie spróbujesz, nigdy się nie dowiesz, czy się uda”. Nasze możliwości są dużo większe niż nam się wydaje. Ludzie sami się ograniczają poprzez brak wiary w siebie i dlatego rezygnują z realizacji marzeń. Boją się zaryzykować, choć najczęściej ewentualna porażka nic by ich nie kosztowała. Weźmy jako przykład moją pierwszą książkę. Co mogłam stracić, pisząc ją po dwie godziny dziennie przez dziewięćdziesiąt dni? Tylko sto osiemdziesiąt godzin pracy, nic więcej. To naprawdę niewielka cena za spełnienie marzenia.
Pani książki cieszą się sporą popularnością, ale pada Pani też ofiarą hejtu, czasem niewybrednych uwag, które z konstruktywną krytyką i kulturą osobistą nie mają wiele wspólnego. Jak Pani sobie radzi?
Z hejtem radzę sobie wyśmienicie. Po prostu go ignoruję. Gdyby ktoś napisał, że książka jest słaba i poparł swoje zdanie dowodami, byłabym wściekła. Nie na krytyka, lecz na siebie, że mogłam popełnić takie błędy. Ale jeśli ktoś napisze, że jestem głupia, a książka to dno, mogę się tylko roześmiać, bo taki ktoś swoim zachowaniem wywołuje skojarzenie z dzieciakiem, który się obraził na kolegę z piaskownicy.
Z tego, co widziałam, osoby Panią krytykujące piszą, że styl Pani książek jest „infantylny”.
A niech sobie piszą. Wydałam 12 książek, mam rzesze czytelników, pełne sale na spotkaniach autorskich. To chyba o czymś świadczy. Ludzie zawsze będą krytykować, niezależnie od wszystkiego, tak już jest. Wolni od krytyki są tylko ci, co nic nie robią.
Jakie słabości ma Hanna Greń?
Przede wszystkim lenistwo, niesystematyczność, odwlekanie do granic bólu… No i niestety słodycze, zwłaszcza pastylki miętowe w czekoladzie.
„Piąte przykazanie”, które niedawno się ukazało, jest moim zdaniem najlepszą książką z cyklu o Dionizie i ciekawa jestem, co dalej. Jeszcze dwa tomy, tak? Kiedy ma ukazać się kolejna część?
Dziękuję za pochwałę. Czwarta część cyklu czeka w wydawnictwie na redakcję i sądzę, że ukaże się w połowie przyszłego roku. Piąta część jest „w pisaniu”. A co dalej? Jeszcze nie wiem. Może kontynuacja „Śmiertelnych wyliczanek”? A może coś zupełnie nowego? Zobaczymy.
No to czekamy. Dziękuję za wywiad.
http://hannagren.pl/ https://www.facebook.com/hannnagren
2 komentarze
50-tka to dobry wiek, by rozkwitnąć, tak na przekór menopauzie. Zrobienie czegoś takiego, jak Pani Hania – napisanie powieści, którą nosiło się przez tyle lat w sobie, by przede wszystkim udowodnić samej sobie, że potrafimy i damy radę. To jest piękne!
Tak, to jest mega! Dlatego chciałam pokazać historię pani Hanny – żeby zainspirować i zachęcić inne kobiety (siebie też), aby spróbować z czymkolwiek tam w duszy gra – i jestem pewna, że w większości przypadków taka próba będzie udana… a jeśli nawet coś tam pójdzie nie tak, to takie doświadczenie też będzie bezcenne, żeby spróbować jeszcze raz!